Spotkamy się tam...

Spotkamy się tam...

Razem iść

..Tak naprawdę to ja kocham ludzi… Choć uciekam w samotność tak często…Ale bez nich nie potrafię być!
Uśmiecham się czytając zdanie Magdy U. że tak naprawdę to my kochamy się w ludziach a nie w płciach. W płciach tylko bardzo w wąskim chociaż z chęcią to przyznam w bardzo przyjemnym zakresie.
Agnieszka Osiecka którą kiedyś ktoś zapytał co bardziej ceni w życiu: miłość czy przyjaźń? Odpowiedziała pięknie:”…Miłość która jest Przyjaźnią”. Może dlatego że my wszyscy tak często mylimy te pojęcia…Może dlatego że jednak ideałem jest ich współistnienie….A przyjaźń?....A zrozumienie i bliskość? To wtedy także gdy uśmiechamy się w tych samych miejscach rozmowy i w tych samych się nie uśmiechamy! Wtedy jest pełnia radości z Przyjaźni…Ale z tą Przyjaźnią tak przecie różnie się toczy. Ja w pełni uznaję za swoje stwierdzenia Andrzeja P. który dzielić by chciał ludzi na dwie kategorie: na tych z którymi chciałoby się iść i na tych którzy niech sobie idą…
Andrzej tak ich dzieli:
oczywiście że w tej ogromnej grupie którzy „ niech idą” jest sporo nawet ludzików do których słowo „niech idą” nie znaczy wcale niech spadają na to przysłowiowe przydrożne drzewo… Bo ich jest dużo…bardzo dużo. Więc ta grupa niech sobie idzie…w znaczeniu gdzie pragnie…gdzie sobie chce…niech idzie swoją drogą…Znaczy to że może się kiedyś jeszcze jak mówi Andrzej spotkamy. Znaczy to: Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. No tak ale jest tu także pewna kategoria tych z którymi nam zupełnie nie po drodze. Oni mają w sobie dosyć rzadką cechę. Jest to niebywale uparcie stosowana poza kompletnej głupoty z żądzą narzucania swego zdania innym….To strasznie nie przyjemna kategoria współtowarzyszy naszej drogi… wszyscy więc idziemy. Czasami nie bardzo wiemy dokąd i po co! Ale idziemy jakby nam się grunt pod nogami palił. Czasami ktoś się odłączy. A to w kierunku jakiejś nadzwyczajnej niby-promocji typu 2 dni szczęścia w cenie jednego…a to po jakiś cukier wpadnie i tam się zatrzyma albo po prostu umrze…Takich na mojej drodze wielu jakoś dziwnie ostatnio. A to oddalenie jak wcześniej mówiłem ,tęsknotę rodzi… i boli jakoś tak uciążliwie…

Tych co to niech na to drzewo, jest co prawda nie tak dużo i zapewne trochę mniej od tych co to niech idą i wesołych…ale jakże oni namolni są i zdecydowani w przekonywaniu wszystkich do swojej jedynej prawdy. A i jeszcze i w przekonywaniu nas do niej troskliwie. Najczęściej idą tak obok nas czyli w grupie tych co to Wesołych…i Szczęśliwego Nowego Roku. I dobrze niech idą… Mniej ich wtedy na tle całej grupy widać
Ale jakże uciążliwą jest sytuacja gdy któryś się dostanie do grupy „ razem iść”… I wtedy pomimo delikatnych naszych uwag ( czasami może zbyt delikatnych) by sobie poszli-oni idą. Czasami potrzeba bardzo długo iść…czasem do rana. Czasami całe niektórych życie.
I co wtedy?
Czasami to jest jak przysłowiowa kropla dziegciu…
Mówimy idźcie sobie…a Oni idą obok. Nic. Tylko idą. Stajemy Oni stają. My przez łąkę-Oni za zakrętem. My przez las oni u skraju. Koszmar. I jeszcze stare dowcipy opowiadają. I dziwią się że nie śmiejemy się wcale…
Stefania Grodzieńska powiedziała kiedyś że jest w takim wieku w którym płeć przyjaciół nie ma żadnego znaczenia. To piękne zdanie odnoszące się do określenia istoty Przyjaźni ale przecie w swej istocie smutne…bo ukazuje przemijalność wszystkiego.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

...jeszcze przysiąść razem, odczuwając bliskość serdeczną...

...jeszcze przysiąść razem, odczuwając bliskość serdeczną...

Życie moje...

…przez ostatnie dziesięć lat żyłem jak na wulkanie i wcale nie uśpionym.. wulkanie...ale w miejscu, gdzie wszystko wrzało i było tak ...jakby za chwilę miało się coś stać...I taki stan był stanem trwania...da się tak żyć, choć to jednak życie ryzykowne jest bardzo...szczególnie dla kwestii sercowych i nie myślę tu o uczuciach którym to serce patronuje...ale też takie było moje życie całe...mówią że typowy bliźniak jestem...że dwoistość natury...że kocham zmiany...że ciągle mnie gdzieś gna...To prawda...Gna... Dotyczy to mego stosunku do miejsc… ale także ludzi… Ten pośpiech jednak nie pozwala mi zatracać tego co najistotniejsze w życiu…Mam w sobie to coś, co kątem oka czasami…myślą…może nawet machinalną rejestracją zdarzeń a potem ich nieświadomą analizą…każe wracać…i być ciągle coraz bliżej… jak bliżej końca życia… tak też bliżej i bliżej nakazanej mi misji…(jak każdemu z nas…) być dobrym!...
I kochać świat…takim jakim jest…To my z niego czasami przecie, tworzymy scenografię horroru…
to my swymi bezsensownymi poczynaniami psujemy wszystko najczęściej…I to nie ma żadnego znaczenia jak ten świat postrzegamy…lub jak chcemy go postrzegać…Naprawdę… !
I żadne szufladki zapomnienia nie mają dla świata żadnego, ale to żadnego znaczenia…On istnieje niezależnie obok nas…jak miliardy lat przed nami…i po nas miliardy…i…to nie są wielkie słowa…a na pewno nie słowa na użytek tego listu…to pewnik…to prawda naga…czy nam to się podoba czy nie!
I dlatego mówię…
że szczęśliwy jestem że dał mi dobry Bóg możliwość postrzegania piękna… że choć spieszę się tak jak i inni… a może czasami bardziej…to potrafię się jednak zatrzymać…i znaleźć w morzu traw: zieloną cztero- listną koniczynkę …lub ważkę w locie nad jeziorem Wigry…widzę też ludzi…dobrych…ale też tych którzy w swoich zmartwieniach nie zawsze dobrzy być potrafią…ale z natury nie są źli…i naprawdę to nie ma znaczenia czy żyją swoje życie tu…w Bielsku Białej czy w Ustrzykach Dolnych…Spotykałem takich samych dokładnie w Kanadzie…na Kubie...w Grecji..w dalekiej Baszkirii i nad Bugiem w Tykocinie…Spotykałem ludzi którzy pierwsze wrażenie o sobie,tworzyli poprzez zły swój los…który odciskał się nawet w ich myślach ale też w stosunku do świata...choć za chwilę, po rozmowie serdecznej, stawali się dobrzy…tacy są też ludzie kresów…z natury...tu są złe drogi…ale piękne dusze…tu nie można wbić łopaty w ziemię pod jakiekolwiek działania rozwoju …bo zaczyna się wcale nie śpiewny chór ekologów że …wara…że nigdy nie pozwolą…i t.d……Tu jak w żadnym innym miejscu jest 8 parków narodowych…i to wszystko warunkuje nasze poczynania…tu właśnie przez 50 ostatnich lat była 50 kilometrowa strefa zakazu rozwoju nakazana przez wielkiego brata ze wschodu…i długo będziemy się z tych kolan powoli podnosić…
…Ja jestem szczęśliwy że mogę widzieć to czego nie zauważają inni…i nie dlatego że myślę że mądrzejszy jestem lub bardziej spostrzegawczy….
Dlatego… że ja kocham ludzi…że potrafię im wybaczać…że wiem że Zbyszek W. z Nowego Yorku… i mój kolega Kobe z Angoli, Marcel z Texasu …albo Wołodia z Władywostoku (także mój przyjaciel ) śmieją się z tych samych dowcipów… i płakać potrafią po stracie bliskiej im osoby…i że kochają swoją matkę…i że chcieliby by ich rodzinny dom zawsze stał w tym miejscu gdzie go zbudowano…
dlatego jeśli chcemy z kimś rozmawiać...i naprawdę nauczyć się go cenić zechcemy…to nie poklepujmy go po ramieniu pretensjonalnie…unikając jego wzroku… … odchodząc pośpiesznie…do swoich niby-spraw! …Tego się uczę ja…i zaczyna mi to ku memu całkiem radosnemu zdziwieniu powoli wychodzić…Wam też tego życzę…Z całego serca…Anatol
---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Myśli z dobrego dzieciństwa...

Myśli z dobrego dzieciństwa...

To takie piękne czasy...

........................................................................................................................................................
Jakoś tak zawsze w połowie roku ( pewnie ma to związek z rozleniwieniem wiosenno-letnim, i większą porcją czasu na przemyślenia wszelakie)... teraz także z ostrzeżenia serca wynikające...przychodzi czas zadumy i coraz częstszych powrotów w dawne lata dzieciństwa i młodości minione...bo to i sam ze sobą częściej bywam z wyboru... dłużej...a i zrywać się z łóżka nie muszę natychmiast.... jest u mnie czas tęsknot , marzeń i coraz głębiej ... sięgania pamięcią do minionych lat…że to wcale nie potrzebne ?...Może.. ale tak jest...
Zadzwonił do mnie mój Przyjaciel z dzieciństwa...Jerzy.. (z licealnej klasy Przyjaciel...i z podwórka...z podstawówki) …
Mieszka gdzieś pod Kutnem...jest lekarzem wiejskim... taki tamtejszy Judym.
Przechodziliśmy ścieżki Puszczańskie pod Hajnówką wszerz i wzdłuż i ...nawet drzewa niektóre pamiętam...
Puszczański polany były miejscami potyczek :Jungingena i Księcia Witolda...To takie piękne czasy.
On tęsknotą swoją obudził moje tęsknoty.
Prosi mnie o wyjazd na kilka dni do Hajnówki … by powrócić tam choć na parę chwil... Do czasu którego przecie już nie ma...!
Ale On tak tego pragnie…
I wczoraj jakby żywcem utkany z zapisków Jana L. miałem czarodziejski sen: na tych wielkich przestrzeniach, jakby zbliżającą się nie uniknienie, wiosną czarodziejską sprawionych- jawiły się kwiaty...Złociste mlecze tkały dywan ciepłych podmuchów, radosnego dziecięcego śmiechu, który przerwał wór i wody życiowe rozpłynęły się szerokimi strumieniami, zajaśniał świat obmyty z zimowych szaro-burych smutków i sposobiący się na przejście w inną krainę...weselszą...barwną i ciepłą...
Ale jednocześnie miałem odczucie widza...tak jakbym z boku obserwował stawanie się wspomnienia, które jak film z wolna przetaczało krajobrazy nie pozwalając mi w nich być...
Bo miałem jednocześnie odczucie że wędruję razem i obok z obrazami dzieciństwa…i że to wędrowanie przenosi mnie gdzieś w imaginowane krajobrazy, tak dalekie, że stawały się nie prawdziwe...Wołałem żeby odnaleźć tamto echo, bawiłem się jego odbiciem które odbite od hajnowskich i puszczańskich drzew powraca tamte jakoby …a jednak już wydoroślałe...
I zrozumiałem ... i wiem to już na pewno...że w dzieciństwie nie rozumieliśmy miejsc które nas otaczały....Były tak oczywiste jak wszystko …jak niebo… jak słońce i jak deszcz...Jak nasze codzienne wstawanie...jak wszystko co niósł każdy kolejny dzień. My dzieci małego miasteczka tęskniliśmy do dalekich miast które na horyzoncie stawały się miejscem do którego podążać miało każde z nas…Ja trafiłem do Wrocławia…Warszawy…
W dziecięcych przebywaniach… tam…nie rozumiałem całego dobra które niósł tamten świat... do którego po latach, kiedy już poznałem wiele zawiłości życia tak mi bardzo tęskno...Teraz naprawdę, ulice i place…dzielnice murowane i wieczny zgiełk który ten świat niesie , stają mi się nie miłe i odwracają się od mych pogodnych myśli...
Bliskie stają mi się wąskie uliczki małego mojego rodzinnego miasteczka...Jawi mi się ono jako koniec złego świata i początek dobrego…Tam jest zapewne taka mała tabliczka przy drodze… RAJ... I tam są nadal małe podwórka i warzywniki skąpane w słońcu...ławeczki pod gruszą i jabłonią gdzie tak smakowały zrywane prosto z krzaka pachnące pomidory...Więc teraz w snach i w półśnie sennym błądzę i nasłuchuję , czy jeszcze tam gdzieś dźwięczy nasz radosny , dziecięcy śmiech wolny od wszelkich trosk który dorosły czas niesie...
Bo to jednak chyba czas wspominania już powoli idzie moi Przyjaciele...
Powoli acz nieubłaganie... Ale przecie będzie dobrze …! Szczęścia i kolorów na dalszy czas lata życzę…

Przychodzą nieśmiało ze swoich brzegów milczenia pełnych...

Dobrze że tak blisko jesteś Miła…
Tak bym chciał dziś jeszcze nad Wigry…do tej zaczarowanej krainy jak baśń pięknej pojechać…tam uciekam…tam czas się zatrzymał…a tu ciągle mnie goni i rozpaczliwe pytania zadaje, stawia ich coraz więcej, i więcej a ja nie potrafię na nie znaleźć odpowiedzi często…
Patrzę coraz bezradniej, jak mijają miesiące i lata, już dziesiątki lat od tych pięknych wydarzeń co to tam gdzieś zostały, tak na nie czekałem, a teraz nie pozostał po nich nawet ślad…Dlatego tu mnie gna bo w tej ciszy znajduję prawdziwie ukojenie…To Piękno trwa…nie zdradza…i zawsze nagradza cierpliwie. A wieczorem po spokojnym dniu,
Zasłuchany w ciszę zatoki…często już sam ( bo tego pragnę), czekam jak na granicy zmierzchu przychodzą chwile, może coraz częściej niż dawniej, że daje o sobie znać szczególna tęsknota…I tu z zacienionych kątów oświetlonych skąpo blaskiem migocącym świecy w słoiku wychodzą, ożywają zamarłe w ciągu dnia opowieści…łasić się zaczynają odrzucane albo zapominane tematy, na które dniem nie ma czasu i ochoty…Zlatują się na powrót zdania zapomniane, przychodzą najbliżsi Ci których już dawno nie ma…
Przychodzą nieśmiało ze swoich brzegów milczenia pełnych…



Ze światów milczenia pełnych...

Ze światów milczenia pełnych...

Stamtąd przychodzi zmrok...

Stamtąd przychodzi zmrok...
i choć jasność jeszcze...już, czają się wspomnienia dobre...i przyjdą wraz z nocą.

...z brzegów milczenia...Waldusiowi W.

...z brzegów milczenia...Waldusiowi W.

Walduś Wróblewski. Muzyk. Kompozytor. Przyjaciel

Walduś Wróblewski. Muzyk. Kompozytor. Przyjaciel
Bardzo nam Ciebie Waldusiu brak...

Jeszcze trochę i kolejna rocznica śmierci Waldusia. Bardzo bliski duchowo… Przyjaciel…Jakby brat młodszy. Powracają we wspomnieniach nasze wspólne muzyczne fascynacje…Madonny Polskie…Jesienin…Nie zrealizowane wspólnie projekty a tak z uporem i konsekwencją realizowane przez Niego zamysły. Poznał nas teatr. Najpierw Wrocławski Kalambur a później już, Misterium” ...Miliony słów i zdarzeń. Beczka wódki i beczka soli... Rozmowy do rana i sen przypadkowy ot tak gdzie nas zaniosło. A potem wszystko od nowa...tak! „Od nowa”, bo nic starego nam nie bywało przeżywać...Coś nas gnało i gnało... „i do szczęścia brakowało przyjaciół i wina gdy świat się za oknem kończył tam gdzie się zaczynał. Ech złudzenia jak na skrzydłach prosto w jutro niosły...chcieliśmy za wszelką cenę wkroczyć w świat dorosły...Dzisiaj tylko sny zostały. Ale kto je kupi?...Jak przysłowie powracają: młody to i głupi” .

Walduś na moim weselu ...

Walduś na moim weselu ...
PAX ul. Kuźnicza we Wrocławiu. 4 lipca 1980 r.

...Jeszcze niedawno realizował Ofiarę Wilgefortis w Teatrze Wierszalin u Piotrka Tomaszuka...Tam go odnalazłem po latach. Napisał muzyki do filmów Jana Jakuba Kolskiego. Dziesiątki spektakli w większości teatrów w Posce…Wspaniały Zespół akordeonistów o zasięgu światowym…Niedokończona Opera… Później robili z Ewą Maleszą „ Pana Huczka” w Teatrze Lalek. Wpadł na mój koncert w „Spodkach” a potem do bladego świtu u mnie w domu gaworzyliśmy jak by tu reaktywować Madonny Polskie...Pojechał. Umówiliśmy się na premierę…Zadzwonił że nie wyśle mi muzyki do Jesienina bo lepiej będzie jak przywiezie ją na premierę P. Huczka....I za kilka dni telefon. Ewa szlochając w słuchawkę powiedziała że Waldka już nie ma. Koniec. Premiera była bez Waldka. Do dziś ze smutkiem mijam plakaty w mieście zapraszające na „Huczka” gdzie na dole w tekście :muzyka -W. Wróblewski napisane czarnym drukiem....Tyle wspomnień....

Byłem w czarodziejskiej Krainie...

Byłem w czarodziejskiej Krainie...
...to jest Raj...

Wiesz Moja Droga?
Już rok jak byłem w czarodziejskiej krainie.Czas tak szybko…lecz pamiętam. To Prawda...Czarodziejskiej! Kotlina Kłodzka… To jest czarodziejska kraina. Kraina piękna jak baśń… Mało zaludnione wsie... osady właściwie .....zamieszkałe w części przez przybyszów ze wschodu...Z Tarnopola, Stanisławowa, ze Lwowa i innych połaci dawnej Rzeczypospolitej...Szli na zachód osadnicy ...i urzekło ich piękno tej surowej ziemi. Wzgórza, pagórki łagodne i przełęcze gdzie aż w głowie się kręci....I strumyki szmerliwe, gadające od tysiącleci że z głębi Ziemi one, że czyste i trawa wokół nich zielona na wieki. A lipami porosłe pagórki za wsią każdą, z lekka w oddali, pochylone ze starości kościółki tulą...czasami maleńkie jakby skrzatom strojone były...


Tam omszałe stare protestanckie krzyże zaświadczają o przeszłych gospodarzach tej ziemi...Napisy niemieckie, gotykiem, ale nazwiska czeskie?...a może łużyckie jakoweś? Obok już polskie po 45 roku i wszystkie od tej daty pierwsze....nazwiska jakże śpiewne i wschodnie...razem zostali w tej ziemi...szczęśliwi zapewne....bo ta kraina to Raj...


a kolory to prawdziwe były...tak tu bywa.
I kiedy już wyjeżdżać miałem...kiedy ostatni dzień został mi na pożegnanie tego piękna ....w górach rozpętała się burza....ale przeszła.....Stało się jeszcze piękniej jak to po lipcowej burzy kiedy powróci słońce....i nagle na drogę moją spadła tęcza! A właściwie to zaczęła się na mojej drodze.....Jakby to Góry Piękne.....i drzewa..... zaprosiły mnie na spacer do siebie tam gdzie najpiękniej. W podzięce pewnie że potrafię dostrzec ten urok..... I co miałem zrobić ? W swej ułomności zastanawiałem się chwilkę za długo...Tęcza zgasła i rozpłynęła się w oparach resztek burzy...a ja zostałem sam zaczarowany...urzeczony tym pięknem które zostanie we mnie już na zawsze....


i niech ta tęcza nadzieją będzie na dobre , przyszłe dni...

Wspomnienie dzieciństwa ciepłe...

Wspomnienie dzieciństwa ciepłe...

Pojadę tam...tak mi tego brak!

Jakoś tak zawsze w połowie roku ( pewnie ma to związek z rozleniwieniem wiosenno-letnim, i większą porcją czasu na przemyślenia wszelakie)... teraz także z ostrzeżenia serca wynikające...przychodzi czas zadumy i coraz częstszych powrotów w dawne lata dzieciństwa i młodości minione...bo to i sam ze sobą częściej bywam z wyboru... dłużej...a i zrywać się z łóżka nie muszę natychmiast.... jest u mnie czas tęsknot , marzeń i coraz głębiej ... sięgania pamięcią do minionych lat…że to wcale nie potrzebne ?...Może.. ale tak jest...
Zadzwonił do mnie mój Przyjaciel z dzieciństwa...Jerzy.. (z licealnej klasy Przyjaciel...i z podwórka...z podstawówki) …
Mieszka gdzieś pod Kutnem...jest lekarzem wiejskim... taki tamtejszy Judym.
Przechodziliśmy ścieżki Puszczańskie pod Hajnówką wszerz i wzdłuż i ...nawet drzewa niektóre pamiętam...
Puszczański polany były miejscami potyczek :Jungingena i Księcia Witolda...To takie piękne czasy.
On tęsknotą swoją obudził moje tęsknoty.
Prosi mnie o wyjazd na kilka dni do Hajnówki … by powrócić tam choć na parę chwil... Do czasu którego przecie już nie ma...!
Ale On tak tego pragnie…
I wczoraj jakby żywcem utkany z zapisków Jana L. miałem czarodziejski sen: na tych wielkich przestrzeniach, jakby zbliżającą się nieuniknienie, wiosną czarodziejską sprawionych- jawiły się kwiaty...


Złociste mlecze tkały dywan ciepłych podmuchów, radosnego dziecięcego śmiechu, który przerwał wór i wody życiowe rozpłynęły się szerokimi strumieniami, zajaśniał świat obmyty z zimowych szaro-burych smutków i sposobiący się na przejście w inną krainę...weselszą...barwną i ciepłą...
Ale jednocześnie miałem odczucie widza...tak jakbym z boku obserwował stawanie się wspomnienia, które jak film z wolna przetaczało krajobrazy nie pozwalając mi w nich być...
Bo miałem jednocześnie odczucie że wędruję razem i obok z obrazami dzieciństwa…i że to wędrowanie przenosi mnie gdzieś w imaginowane krajobrazy, tak dalekie, że stawały się nie prawdziwe...Wołałem żeby odnaleźć tamto echo, bawiłem się jego odbiciem które odbite od hajnowskich i puszczańskich drzew powraca tamte jakoby …a jednak już wydoroślałe...
I zrozumiałem ... i wiem to już na pewno...że w dzieciństwie nie rozumieliśmy miejsc które nas otaczały....Były tak oczywiste jak wszystko …jak niebo… jak słońce i jak deszcz...Jak nasze codzienne wstawanie...jak wszystko co niósł każdy kolejny dzień. My dzieci małego miasteczka tęskniliśmy do dalekich miast które na horyzoncie stawały się miejscem do którego podążać miało każde z nas…Ja trafiłem do Wrocławia…Warszawy…
W dziecięcych przebywaniach…nie rozumiałem całego dobra które niósł tamten świat... do którego po latach, kiedy już poznałem wiele zawiłości życia tak mi bardzo tęskno...Teraz naprawdę, ulice i place…dzielnice murowane i wieczny zgiełk który ten świat niesie , stają mi się nie miłe i odwracają się od mych pogodnych myśli...


rodzinny dom pradziadów moich...i ojca mego.

Pradziadów mogiły...czas zatarł..lecz miejsce święte...

Bliskie stają mi się wąskie uliczki małego mojego rodzinnego miasteczka...Jawi mi się ono jako koniec złego świata i początek dobrego…Tam jest zapewne taka mała tabliczka przy drodze… RAJ... I tam są nadal małe podwórka i warzywniki skąpane w słońcu...ławeczki pod gruszą i jabłonią gdzie tak smakowały zrywane prosto z krzaka pachnące pomidory...Więc teraz w snach i w półśnie sennym błądzę i nasłuchuję , czy jeszcze tam gdzieś dźwięczy nasz radosny , dziecięcy śmiech wolny od wszelkich trosk który dorosły czas niesie...
Bo to jednak chyba czas wspominania już powoli idzie moi Przyjaciele...
Powoli acz nieubłaganie... Ale przecie będzie dobrze …! Szczęścia i kolorów na dalszy czas lata życzę…


cerkiew moja...chrzest mój i bliskich odejścia pamięta...

niedziela, 21 grudnia 2008

Ile do szczęścia?

Lechoń napisał w swoich „ Dziennikach” że szczęście w miłości jest wtedy kiedy nic się nie dzieje…kiedy nic się nie musi dziać, kiedy nie chce się aby się cokolwiek działo , kiedy najsłabsze codzienne zdarzenie wydaje się szczęściem, bo się je przeżywa we dwoje… Bo tak najzwyczajniej i najprościej : szczęście –to brak nieszczęść. No i to przecie dobrze... ale naprawdę nie jest to krzepiąca odpowiedź dla naszych najmłodszych Przyjaciół...Bo Oni szczęście to sobie wyobrażają wyłącznie w miłości...Tej wielkiej i szalonej...Kiedy to burze... szaleństwa...uniesienia! No wszystko...byle nie zwyczajność...I nie wiem... I taki, i taki po trosze jestem...
------------------------------------------------------------------------------

Brak komentarzy: