Spotkamy się tam...

Spotkamy się tam...

Razem iść

..Tak naprawdę to ja kocham ludzi… Choć uciekam w samotność tak często…Ale bez nich nie potrafię być!
Uśmiecham się czytając zdanie Magdy U. że tak naprawdę to my kochamy się w ludziach a nie w płciach. W płciach tylko bardzo w wąskim chociaż z chęcią to przyznam w bardzo przyjemnym zakresie.
Agnieszka Osiecka którą kiedyś ktoś zapytał co bardziej ceni w życiu: miłość czy przyjaźń? Odpowiedziała pięknie:”…Miłość która jest Przyjaźnią”. Może dlatego że my wszyscy tak często mylimy te pojęcia…Może dlatego że jednak ideałem jest ich współistnienie….A przyjaźń?....A zrozumienie i bliskość? To wtedy także gdy uśmiechamy się w tych samych miejscach rozmowy i w tych samych się nie uśmiechamy! Wtedy jest pełnia radości z Przyjaźni…Ale z tą Przyjaźnią tak przecie różnie się toczy. Ja w pełni uznaję za swoje stwierdzenia Andrzeja P. który dzielić by chciał ludzi na dwie kategorie: na tych z którymi chciałoby się iść i na tych którzy niech sobie idą…
Andrzej tak ich dzieli:
oczywiście że w tej ogromnej grupie którzy „ niech idą” jest sporo nawet ludzików do których słowo „niech idą” nie znaczy wcale niech spadają na to przysłowiowe przydrożne drzewo… Bo ich jest dużo…bardzo dużo. Więc ta grupa niech sobie idzie…w znaczeniu gdzie pragnie…gdzie sobie chce…niech idzie swoją drogą…Znaczy to że może się kiedyś jeszcze jak mówi Andrzej spotkamy. Znaczy to: Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. No tak ale jest tu także pewna kategoria tych z którymi nam zupełnie nie po drodze. Oni mają w sobie dosyć rzadką cechę. Jest to niebywale uparcie stosowana poza kompletnej głupoty z żądzą narzucania swego zdania innym….To strasznie nie przyjemna kategoria współtowarzyszy naszej drogi… wszyscy więc idziemy. Czasami nie bardzo wiemy dokąd i po co! Ale idziemy jakby nam się grunt pod nogami palił. Czasami ktoś się odłączy. A to w kierunku jakiejś nadzwyczajnej niby-promocji typu 2 dni szczęścia w cenie jednego…a to po jakiś cukier wpadnie i tam się zatrzyma albo po prostu umrze…Takich na mojej drodze wielu jakoś dziwnie ostatnio. A to oddalenie jak wcześniej mówiłem ,tęsknotę rodzi… i boli jakoś tak uciążliwie…

Tych co to niech na to drzewo, jest co prawda nie tak dużo i zapewne trochę mniej od tych co to niech idą i wesołych…ale jakże oni namolni są i zdecydowani w przekonywaniu wszystkich do swojej jedynej prawdy. A i jeszcze i w przekonywaniu nas do niej troskliwie. Najczęściej idą tak obok nas czyli w grupie tych co to Wesołych…i Szczęśliwego Nowego Roku. I dobrze niech idą… Mniej ich wtedy na tle całej grupy widać
Ale jakże uciążliwą jest sytuacja gdy któryś się dostanie do grupy „ razem iść”… I wtedy pomimo delikatnych naszych uwag ( czasami może zbyt delikatnych) by sobie poszli-oni idą. Czasami potrzeba bardzo długo iść…czasem do rana. Czasami całe niektórych życie.
I co wtedy?
Czasami to jest jak przysłowiowa kropla dziegciu…
Mówimy idźcie sobie…a Oni idą obok. Nic. Tylko idą. Stajemy Oni stają. My przez łąkę-Oni za zakrętem. My przez las oni u skraju. Koszmar. I jeszcze stare dowcipy opowiadają. I dziwią się że nie śmiejemy się wcale…
Stefania Grodzieńska powiedziała kiedyś że jest w takim wieku w którym płeć przyjaciół nie ma żadnego znaczenia. To piękne zdanie odnoszące się do określenia istoty Przyjaźni ale przecie w swej istocie smutne…bo ukazuje przemijalność wszystkiego.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

...jeszcze przysiąść razem, odczuwając bliskość serdeczną...

...jeszcze przysiąść razem, odczuwając bliskość serdeczną...

Życie moje...

…przez ostatnie dziesięć lat żyłem jak na wulkanie i wcale nie uśpionym.. wulkanie...ale w miejscu, gdzie wszystko wrzało i było tak ...jakby za chwilę miało się coś stać...I taki stan był stanem trwania...da się tak żyć, choć to jednak życie ryzykowne jest bardzo...szczególnie dla kwestii sercowych i nie myślę tu o uczuciach którym to serce patronuje...ale też takie było moje życie całe...mówią że typowy bliźniak jestem...że dwoistość natury...że kocham zmiany...że ciągle mnie gdzieś gna...To prawda...Gna... Dotyczy to mego stosunku do miejsc… ale także ludzi… Ten pośpiech jednak nie pozwala mi zatracać tego co najistotniejsze w życiu…Mam w sobie to coś, co kątem oka czasami…myślą…może nawet machinalną rejestracją zdarzeń a potem ich nieświadomą analizą…każe wracać…i być ciągle coraz bliżej… jak bliżej końca życia… tak też bliżej i bliżej nakazanej mi misji…(jak każdemu z nas…) być dobrym!...
I kochać świat…takim jakim jest…To my z niego czasami przecie, tworzymy scenografię horroru…
to my swymi bezsensownymi poczynaniami psujemy wszystko najczęściej…I to nie ma żadnego znaczenia jak ten świat postrzegamy…lub jak chcemy go postrzegać…Naprawdę… !
I żadne szufladki zapomnienia nie mają dla świata żadnego, ale to żadnego znaczenia…On istnieje niezależnie obok nas…jak miliardy lat przed nami…i po nas miliardy…i…to nie są wielkie słowa…a na pewno nie słowa na użytek tego listu…to pewnik…to prawda naga…czy nam to się podoba czy nie!
I dlatego mówię…
że szczęśliwy jestem że dał mi dobry Bóg możliwość postrzegania piękna… że choć spieszę się tak jak i inni… a może czasami bardziej…to potrafię się jednak zatrzymać…i znaleźć w morzu traw: zieloną cztero- listną koniczynkę …lub ważkę w locie nad jeziorem Wigry…widzę też ludzi…dobrych…ale też tych którzy w swoich zmartwieniach nie zawsze dobrzy być potrafią…ale z natury nie są źli…i naprawdę to nie ma znaczenia czy żyją swoje życie tu…w Bielsku Białej czy w Ustrzykach Dolnych…Spotykałem takich samych dokładnie w Kanadzie…na Kubie...w Grecji..w dalekiej Baszkirii i nad Bugiem w Tykocinie…Spotykałem ludzi którzy pierwsze wrażenie o sobie,tworzyli poprzez zły swój los…który odciskał się nawet w ich myślach ale też w stosunku do świata...choć za chwilę, po rozmowie serdecznej, stawali się dobrzy…tacy są też ludzie kresów…z natury...tu są złe drogi…ale piękne dusze…tu nie można wbić łopaty w ziemię pod jakiekolwiek działania rozwoju …bo zaczyna się wcale nie śpiewny chór ekologów że …wara…że nigdy nie pozwolą…i t.d……Tu jak w żadnym innym miejscu jest 8 parków narodowych…i to wszystko warunkuje nasze poczynania…tu właśnie przez 50 ostatnich lat była 50 kilometrowa strefa zakazu rozwoju nakazana przez wielkiego brata ze wschodu…i długo będziemy się z tych kolan powoli podnosić…
…Ja jestem szczęśliwy że mogę widzieć to czego nie zauważają inni…i nie dlatego że myślę że mądrzejszy jestem lub bardziej spostrzegawczy….
Dlatego… że ja kocham ludzi…że potrafię im wybaczać…że wiem że Zbyszek W. z Nowego Yorku… i mój kolega Kobe z Angoli, Marcel z Texasu …albo Wołodia z Władywostoku (także mój przyjaciel ) śmieją się z tych samych dowcipów… i płakać potrafią po stracie bliskiej im osoby…i że kochają swoją matkę…i że chcieliby by ich rodzinny dom zawsze stał w tym miejscu gdzie go zbudowano…
dlatego jeśli chcemy z kimś rozmawiać...i naprawdę nauczyć się go cenić zechcemy…to nie poklepujmy go po ramieniu pretensjonalnie…unikając jego wzroku… … odchodząc pośpiesznie…do swoich niby-spraw! …Tego się uczę ja…i zaczyna mi to ku memu całkiem radosnemu zdziwieniu powoli wychodzić…Wam też tego życzę…Z całego serca…Anatol
---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Myśli z dobrego dzieciństwa...

Myśli z dobrego dzieciństwa...

To takie piękne czasy...

........................................................................................................................................................
Jakoś tak zawsze w połowie roku ( pewnie ma to związek z rozleniwieniem wiosenno-letnim, i większą porcją czasu na przemyślenia wszelakie)... teraz także z ostrzeżenia serca wynikające...przychodzi czas zadumy i coraz częstszych powrotów w dawne lata dzieciństwa i młodości minione...bo to i sam ze sobą częściej bywam z wyboru... dłużej...a i zrywać się z łóżka nie muszę natychmiast.... jest u mnie czas tęsknot , marzeń i coraz głębiej ... sięgania pamięcią do minionych lat…że to wcale nie potrzebne ?...Może.. ale tak jest...
Zadzwonił do mnie mój Przyjaciel z dzieciństwa...Jerzy.. (z licealnej klasy Przyjaciel...i z podwórka...z podstawówki) …
Mieszka gdzieś pod Kutnem...jest lekarzem wiejskim... taki tamtejszy Judym.
Przechodziliśmy ścieżki Puszczańskie pod Hajnówką wszerz i wzdłuż i ...nawet drzewa niektóre pamiętam...
Puszczański polany były miejscami potyczek :Jungingena i Księcia Witolda...To takie piękne czasy.
On tęsknotą swoją obudził moje tęsknoty.
Prosi mnie o wyjazd na kilka dni do Hajnówki … by powrócić tam choć na parę chwil... Do czasu którego przecie już nie ma...!
Ale On tak tego pragnie…
I wczoraj jakby żywcem utkany z zapisków Jana L. miałem czarodziejski sen: na tych wielkich przestrzeniach, jakby zbliżającą się nie uniknienie, wiosną czarodziejską sprawionych- jawiły się kwiaty...Złociste mlecze tkały dywan ciepłych podmuchów, radosnego dziecięcego śmiechu, który przerwał wór i wody życiowe rozpłynęły się szerokimi strumieniami, zajaśniał świat obmyty z zimowych szaro-burych smutków i sposobiący się na przejście w inną krainę...weselszą...barwną i ciepłą...
Ale jednocześnie miałem odczucie widza...tak jakbym z boku obserwował stawanie się wspomnienia, które jak film z wolna przetaczało krajobrazy nie pozwalając mi w nich być...
Bo miałem jednocześnie odczucie że wędruję razem i obok z obrazami dzieciństwa…i że to wędrowanie przenosi mnie gdzieś w imaginowane krajobrazy, tak dalekie, że stawały się nie prawdziwe...Wołałem żeby odnaleźć tamto echo, bawiłem się jego odbiciem które odbite od hajnowskich i puszczańskich drzew powraca tamte jakoby …a jednak już wydoroślałe...
I zrozumiałem ... i wiem to już na pewno...że w dzieciństwie nie rozumieliśmy miejsc które nas otaczały....Były tak oczywiste jak wszystko …jak niebo… jak słońce i jak deszcz...Jak nasze codzienne wstawanie...jak wszystko co niósł każdy kolejny dzień. My dzieci małego miasteczka tęskniliśmy do dalekich miast które na horyzoncie stawały się miejscem do którego podążać miało każde z nas…Ja trafiłem do Wrocławia…Warszawy…
W dziecięcych przebywaniach… tam…nie rozumiałem całego dobra które niósł tamten świat... do którego po latach, kiedy już poznałem wiele zawiłości życia tak mi bardzo tęskno...Teraz naprawdę, ulice i place…dzielnice murowane i wieczny zgiełk który ten świat niesie , stają mi się nie miłe i odwracają się od mych pogodnych myśli...
Bliskie stają mi się wąskie uliczki małego mojego rodzinnego miasteczka...Jawi mi się ono jako koniec złego świata i początek dobrego…Tam jest zapewne taka mała tabliczka przy drodze… RAJ... I tam są nadal małe podwórka i warzywniki skąpane w słońcu...ławeczki pod gruszą i jabłonią gdzie tak smakowały zrywane prosto z krzaka pachnące pomidory...Więc teraz w snach i w półśnie sennym błądzę i nasłuchuję , czy jeszcze tam gdzieś dźwięczy nasz radosny , dziecięcy śmiech wolny od wszelkich trosk który dorosły czas niesie...
Bo to jednak chyba czas wspominania już powoli idzie moi Przyjaciele...
Powoli acz nieubłaganie... Ale przecie będzie dobrze …! Szczęścia i kolorów na dalszy czas lata życzę…

Przychodzą nieśmiało ze swoich brzegów milczenia pełnych...

Dobrze że tak blisko jesteś Miła…
Tak bym chciał dziś jeszcze nad Wigry…do tej zaczarowanej krainy jak baśń pięknej pojechać…tam uciekam…tam czas się zatrzymał…a tu ciągle mnie goni i rozpaczliwe pytania zadaje, stawia ich coraz więcej, i więcej a ja nie potrafię na nie znaleźć odpowiedzi często…
Patrzę coraz bezradniej, jak mijają miesiące i lata, już dziesiątki lat od tych pięknych wydarzeń co to tam gdzieś zostały, tak na nie czekałem, a teraz nie pozostał po nich nawet ślad…Dlatego tu mnie gna bo w tej ciszy znajduję prawdziwie ukojenie…To Piękno trwa…nie zdradza…i zawsze nagradza cierpliwie. A wieczorem po spokojnym dniu,
Zasłuchany w ciszę zatoki…często już sam ( bo tego pragnę), czekam jak na granicy zmierzchu przychodzą chwile, może coraz częściej niż dawniej, że daje o sobie znać szczególna tęsknota…I tu z zacienionych kątów oświetlonych skąpo blaskiem migocącym świecy w słoiku wychodzą, ożywają zamarłe w ciągu dnia opowieści…łasić się zaczynają odrzucane albo zapominane tematy, na które dniem nie ma czasu i ochoty…Zlatują się na powrót zdania zapomniane, przychodzą najbliżsi Ci których już dawno nie ma…
Przychodzą nieśmiało ze swoich brzegów milczenia pełnych…



Ze światów milczenia pełnych...

Ze światów milczenia pełnych...

Stamtąd przychodzi zmrok...

Stamtąd przychodzi zmrok...
i choć jasność jeszcze...już, czają się wspomnienia dobre...i przyjdą wraz z nocą.

...z brzegów milczenia...Waldusiowi W.

...z brzegów milczenia...Waldusiowi W.

Walduś Wróblewski. Muzyk. Kompozytor. Przyjaciel

Walduś Wróblewski. Muzyk. Kompozytor. Przyjaciel
Bardzo nam Ciebie Waldusiu brak...

Jeszcze trochę i kolejna rocznica śmierci Waldusia. Bardzo bliski duchowo… Przyjaciel…Jakby brat młodszy. Powracają we wspomnieniach nasze wspólne muzyczne fascynacje…Madonny Polskie…Jesienin…Nie zrealizowane wspólnie projekty a tak z uporem i konsekwencją realizowane przez Niego zamysły. Poznał nas teatr. Najpierw Wrocławski Kalambur a później już, Misterium” ...Miliony słów i zdarzeń. Beczka wódki i beczka soli... Rozmowy do rana i sen przypadkowy ot tak gdzie nas zaniosło. A potem wszystko od nowa...tak! „Od nowa”, bo nic starego nam nie bywało przeżywać...Coś nas gnało i gnało... „i do szczęścia brakowało przyjaciół i wina gdy świat się za oknem kończył tam gdzie się zaczynał. Ech złudzenia jak na skrzydłach prosto w jutro niosły...chcieliśmy za wszelką cenę wkroczyć w świat dorosły...Dzisiaj tylko sny zostały. Ale kto je kupi?...Jak przysłowie powracają: młody to i głupi” .

Walduś na moim weselu ...

Walduś na moim weselu ...
PAX ul. Kuźnicza we Wrocławiu. 4 lipca 1980 r.

...Jeszcze niedawno realizował Ofiarę Wilgefortis w Teatrze Wierszalin u Piotrka Tomaszuka...Tam go odnalazłem po latach. Napisał muzyki do filmów Jana Jakuba Kolskiego. Dziesiątki spektakli w większości teatrów w Posce…Wspaniały Zespół akordeonistów o zasięgu światowym…Niedokończona Opera… Później robili z Ewą Maleszą „ Pana Huczka” w Teatrze Lalek. Wpadł na mój koncert w „Spodkach” a potem do bladego świtu u mnie w domu gaworzyliśmy jak by tu reaktywować Madonny Polskie...Pojechał. Umówiliśmy się na premierę…Zadzwonił że nie wyśle mi muzyki do Jesienina bo lepiej będzie jak przywiezie ją na premierę P. Huczka....I za kilka dni telefon. Ewa szlochając w słuchawkę powiedziała że Waldka już nie ma. Koniec. Premiera była bez Waldka. Do dziś ze smutkiem mijam plakaty w mieście zapraszające na „Huczka” gdzie na dole w tekście :muzyka -W. Wróblewski napisane czarnym drukiem....Tyle wspomnień....

Byłem w czarodziejskiej Krainie...

Byłem w czarodziejskiej Krainie...
...to jest Raj...

Wiesz Moja Droga?
Już rok jak byłem w czarodziejskiej krainie.Czas tak szybko…lecz pamiętam. To Prawda...Czarodziejskiej! Kotlina Kłodzka… To jest czarodziejska kraina. Kraina piękna jak baśń… Mało zaludnione wsie... osady właściwie .....zamieszkałe w części przez przybyszów ze wschodu...Z Tarnopola, Stanisławowa, ze Lwowa i innych połaci dawnej Rzeczypospolitej...Szli na zachód osadnicy ...i urzekło ich piękno tej surowej ziemi. Wzgórza, pagórki łagodne i przełęcze gdzie aż w głowie się kręci....I strumyki szmerliwe, gadające od tysiącleci że z głębi Ziemi one, że czyste i trawa wokół nich zielona na wieki. A lipami porosłe pagórki za wsią każdą, z lekka w oddali, pochylone ze starości kościółki tulą...czasami maleńkie jakby skrzatom strojone były...


Tam omszałe stare protestanckie krzyże zaświadczają o przeszłych gospodarzach tej ziemi...Napisy niemieckie, gotykiem, ale nazwiska czeskie?...a może łużyckie jakoweś? Obok już polskie po 45 roku i wszystkie od tej daty pierwsze....nazwiska jakże śpiewne i wschodnie...razem zostali w tej ziemi...szczęśliwi zapewne....bo ta kraina to Raj...


a kolory to prawdziwe były...tak tu bywa.
I kiedy już wyjeżdżać miałem...kiedy ostatni dzień został mi na pożegnanie tego piękna ....w górach rozpętała się burza....ale przeszła.....Stało się jeszcze piękniej jak to po lipcowej burzy kiedy powróci słońce....i nagle na drogę moją spadła tęcza! A właściwie to zaczęła się na mojej drodze.....Jakby to Góry Piękne.....i drzewa..... zaprosiły mnie na spacer do siebie tam gdzie najpiękniej. W podzięce pewnie że potrafię dostrzec ten urok..... I co miałem zrobić ? W swej ułomności zastanawiałem się chwilkę za długo...Tęcza zgasła i rozpłynęła się w oparach resztek burzy...a ja zostałem sam zaczarowany...urzeczony tym pięknem które zostanie we mnie już na zawsze....


i niech ta tęcza nadzieją będzie na dobre , przyszłe dni...

Wspomnienie dzieciństwa ciepłe...

Wspomnienie dzieciństwa ciepłe...

Pojadę tam...tak mi tego brak!

Jakoś tak zawsze w połowie roku ( pewnie ma to związek z rozleniwieniem wiosenno-letnim, i większą porcją czasu na przemyślenia wszelakie)... teraz także z ostrzeżenia serca wynikające...przychodzi czas zadumy i coraz częstszych powrotów w dawne lata dzieciństwa i młodości minione...bo to i sam ze sobą częściej bywam z wyboru... dłużej...a i zrywać się z łóżka nie muszę natychmiast.... jest u mnie czas tęsknot , marzeń i coraz głębiej ... sięgania pamięcią do minionych lat…że to wcale nie potrzebne ?...Może.. ale tak jest...
Zadzwonił do mnie mój Przyjaciel z dzieciństwa...Jerzy.. (z licealnej klasy Przyjaciel...i z podwórka...z podstawówki) …
Mieszka gdzieś pod Kutnem...jest lekarzem wiejskim... taki tamtejszy Judym.
Przechodziliśmy ścieżki Puszczańskie pod Hajnówką wszerz i wzdłuż i ...nawet drzewa niektóre pamiętam...
Puszczański polany były miejscami potyczek :Jungingena i Księcia Witolda...To takie piękne czasy.
On tęsknotą swoją obudził moje tęsknoty.
Prosi mnie o wyjazd na kilka dni do Hajnówki … by powrócić tam choć na parę chwil... Do czasu którego przecie już nie ma...!
Ale On tak tego pragnie…
I wczoraj jakby żywcem utkany z zapisków Jana L. miałem czarodziejski sen: na tych wielkich przestrzeniach, jakby zbliżającą się nieuniknienie, wiosną czarodziejską sprawionych- jawiły się kwiaty...


Złociste mlecze tkały dywan ciepłych podmuchów, radosnego dziecięcego śmiechu, który przerwał wór i wody życiowe rozpłynęły się szerokimi strumieniami, zajaśniał świat obmyty z zimowych szaro-burych smutków i sposobiący się na przejście w inną krainę...weselszą...barwną i ciepłą...
Ale jednocześnie miałem odczucie widza...tak jakbym z boku obserwował stawanie się wspomnienia, które jak film z wolna przetaczało krajobrazy nie pozwalając mi w nich być...
Bo miałem jednocześnie odczucie że wędruję razem i obok z obrazami dzieciństwa…i że to wędrowanie przenosi mnie gdzieś w imaginowane krajobrazy, tak dalekie, że stawały się nie prawdziwe...Wołałem żeby odnaleźć tamto echo, bawiłem się jego odbiciem które odbite od hajnowskich i puszczańskich drzew powraca tamte jakoby …a jednak już wydoroślałe...
I zrozumiałem ... i wiem to już na pewno...że w dzieciństwie nie rozumieliśmy miejsc które nas otaczały....Były tak oczywiste jak wszystko …jak niebo… jak słońce i jak deszcz...Jak nasze codzienne wstawanie...jak wszystko co niósł każdy kolejny dzień. My dzieci małego miasteczka tęskniliśmy do dalekich miast które na horyzoncie stawały się miejscem do którego podążać miało każde z nas…Ja trafiłem do Wrocławia…Warszawy…
W dziecięcych przebywaniach…nie rozumiałem całego dobra które niósł tamten świat... do którego po latach, kiedy już poznałem wiele zawiłości życia tak mi bardzo tęskno...Teraz naprawdę, ulice i place…dzielnice murowane i wieczny zgiełk który ten świat niesie , stają mi się nie miłe i odwracają się od mych pogodnych myśli...


rodzinny dom pradziadów moich...i ojca mego.

Pradziadów mogiły...czas zatarł..lecz miejsce święte...

Bliskie stają mi się wąskie uliczki małego mojego rodzinnego miasteczka...Jawi mi się ono jako koniec złego świata i początek dobrego…Tam jest zapewne taka mała tabliczka przy drodze… RAJ... I tam są nadal małe podwórka i warzywniki skąpane w słońcu...ławeczki pod gruszą i jabłonią gdzie tak smakowały zrywane prosto z krzaka pachnące pomidory...Więc teraz w snach i w półśnie sennym błądzę i nasłuchuję , czy jeszcze tam gdzieś dźwięczy nasz radosny , dziecięcy śmiech wolny od wszelkich trosk który dorosły czas niesie...
Bo to jednak chyba czas wspominania już powoli idzie moi Przyjaciele...
Powoli acz nieubłaganie... Ale przecie będzie dobrze …! Szczęścia i kolorów na dalszy czas lata życzę…


cerkiew moja...chrzest mój i bliskich odejścia pamięta...

piątek, 2 stycznia 2009

Życzenia serdeczne na Nowy Rok 2009


Z okazji Nowego Roku 2009
życzę z całego serca
by czas przyniósł ukojenie
od codziennych trosk...
by radością były dni wszystkie,
a szczęście
zawsze było w zasięgu ręki...
ot tak- sięgnąć i je mieć!

By Rodzina Wasza zdrowa była
i także szczęśliwa jak Wy...
by w pracy i w domu
panowała harmonia i sens...

By Przyjaciele Wasi byli dobrzy,
wyrozumiali i mądrzy...
a wrogowie,
jeśli ich kilku się napatoczyć musi,
by byli mądrzy inaczej....
no, tak -po prostu : nie rozsądni!

By moment się stał…
i czas się dla Was zatrzymał
w Waszej pogoni …
byście mogli dostrzec i zrozumieć
co w życiu najważniejsze....


Samych Dobrych Dni
Wam wszystkim
Drodzy Przyjaciele moi-
życzę…

Anatol

czwartek, 1 stycznia 2009

Już śnieg za oknem i biel stała się wokół...


…z szaroburych obłoków zamiecie się rodzą...
i chłód przejmujący do szpiku.
I daleko pozostały gdzieś wierzeje lata…i jesień przecie już wspomnieniem tylko.
I sad zamilkł i las…
Białe puchu kołdry przykrywają wszystko... jak na sen słodki świat.
Napełniają tenże sad i las dostojnym milczeniem który spokój rodzi i jednak nadzieję…
Nie kwilą już ptaki bez powodu ot tak, by wyśpiewać piękność poranka…
Wiatr ciągle gna gdzieś w nieznane, ciągle niespokojny wielce…
I w te szaro-białe nostalgie, wiersze tylko przysiadają na ubranych
w puchowe czapy ławeczkach,
tęsknią nie wiedzieć za czym…postarzałe zbyt wcześnie.
I dostojne jakieś…i obce…
Oswoić się muszę z tą zmianą…
niedawno brodziłem po kolana we wiośnie,
lata zaprzyjaźniałem dni i teraz trudno mi jakoś,
więc czas proszę o spowolnienie choćby
by odnaleźć się w tej czarodziejskiej bieli…

Szczęśliwych dni Wam życzę Przyjaciele moi…

Pozdrawiam Was Jesienni Poeci...zadumy pełni jak wina dzban...


Jesienne wiersze, anemiczne, tęskniące do złocieni, chabrów,
puszystych mleczów: zapadają się w nostalgię,
wywołują resztki rozpalonych słońcem pejzaży,
utulane letnimi wciąż marzeniami ostępów leśnych-
wśród pękających kasztanów, babiego lata rozwłóczonego po polach,
pośród zamilkłych ptaków, które jakby na pożegnanie jeszcze żarliwiej
ptaszęco się modlą do mgieł zimnych, snujących się o poranku, do ziemi,
skibami czarnymi nastroszonej, do wilgoci wciskającej się w skórę…
Jesienne wiersze, jakby bardziej ludzkie, jakby doznały poniewierki,
opuszczenia-
osierocone ogrzewały postarzałe i anemiczne strofy
na przyzbie domostw…
Jesienne dobre wiersze bądźcie pozdrowione….
Witajcie!
I Wy Poeci jesiennej zadumy pełni...tak mi bliscy...Witajcie.Przy kominkach niech szemrzą Wasze słowa jak strumyk co z głębi ziemi, tam gdzie zielona trawa słucha opowieści jego...i las!
Witajcie!

Tam iść muszę...tam serce moje i spokój...tam religia moja...


Tak mnie ciągnie nad Wigry…tak mnie tam coś gna…Choćby pobyć tam przez jakiś czas, popatrzeć na ten zaczarowany świat i wtopić się weń. Świat rozkoszy pełen i ciszy, wolny od tego uciążliwego i umęczonego gwaru pogoni. Pobyć w tym świecie , zapatrzyć się na jego urokliwość i samemu stać się nieco lepszym i troszeczkę bardziej dobrym…Bo to tak działa.
I z orłem się zaprzyjaźnię…i ze szczupakiem choćby w myślach…(nie złowionym) pofiglować., Ot tak po prostu…jakie to oczywiste…
A tam wiesz?...Sejny obok. Tam K. ze swoim Pograniczem cuda czyni w ludzkich sercach i duszach…i Synagoga Biała jest, i najlepsza na świecie orkiestra klezmerska. I cudny klasztor sejneński z cudowną Matką Boską Sejneńską…A Suwałki także o rzut kamieniem…a za nimi Hańczy tajemnicze wody. Ale kto by tam rzucał…pojechać trzeba…albo Przyjaciół kilku zawita…kiedy zwiedzą się że pora się spotkać…bo ciągnie nas do siebie jakoś tak naturalnie bardzo. I Andrzej Poniedzielski z Elą A. pewnie przyjedzie, bo też w Tym Zaczarowanym Jeziorze zakochany…I prześmiewca Staszek T. , który tu dom zbudował i patrzy jak my wszyscy na to od milionów lat piękno…
Tam mnie ciągnie, lub do ukochanego Miasteczka…także do rodzinnej wsi dziadów moich…To jedyne miejsca gdzie być pragnę…Tu teraz, gdzie jestem straszliwie goni mnie czas i pyta…stawia coraz trudniejsze pytania na które nie znajduję odpowiedzi. Patrzę coraz bezradniej jak mijają miesiące i lata…jak nieuchronne coraz bliżej i bliżej…bez strachu przecie ale pełen zwątpienia i smutku…
Bo to Wiesz Duszko uciekam, bo gna mnie z wnętrza dochodzący niepokój pytań, pytań dotyczących spełnienia lub nie… swej Misji…jaką mi wyznaczył dobry Bóg… tu pośród spraw które jeszcze nie zostały rozwiązane a przecie winienem to jestem czynić…
Bo to ten chyba niepokój który gna nas wszystkich wrażliwych po bezdrożach losu i świata…Czyni człowieka wagabundą ale też troszeczkę misjonarzem chyba…Misjonarzem własnych dobrych myśli…
Tamto rozgwieżdżone niebo i samotność nadają temu procesowi stan szczególny i wyjątkowy…poddawany wielu próbom szczególnie miłości i nienawiści która we mnie się toczy…tu! Tak na przemian i ciągle…Ale jednak zwycięży miłość…
Bo tam zdarza się mi przeżyć uniesienie, które samo w sobie jest człowieczym śpiewem duszy naszej, niesionym z pragnieniem, aby ciągle iść i iść…dotykać tajemnic jeszcze nie dotkniętych i zdobywać Nowy Szczyt! Szczyt tęsknoty naszej i naszego wędrowania…A wpisanego w Wolność. I tylko tam czasem marzę że… po mnie gdzieś zostanie ślad, wśród tysiąca innych odciśniętych na tej ziemi. To po to tam uciekam chyba ,żeby to zrozumieć.
I to tylko tu przychodzą jakby zawstydzone-wspomnienia…Przystają wpół drogi czekając na zaproszenie i gest przyzwolenia…Nie na wskazanie drogi…One dobrze wiedzą jakimi traktami wędrować. One czekają tylko na naszą zgodę i ich zaakceptowanie że chcemy tego bardzo…że są nam potrzebne właśnie w tej chwili jestestwa. I one tam przychodzą…Przysiadają w ciemnych kątach jak bezdomne gołębie, oczekując okruszyn ciepła. Patrzą jak zza szyby i szukają oczu naszych aby w nich odnaleźć odbicie naszej samotności…To jest dla mnie zrozumiałe i dlatego tak mnie tu gna…bez tego już prawdziwie żyć nie mogę, świat codziennych spraw energię mi wysysa jak z kończącego się akumulatora i jedynie tam mogę go na powrót napełniać…

Nowa sztuka -rozterki moje...


Choć wiem i widziałem dużo, choć otwarty jestem na nowinki i nie zakreślam granic sztuki wszelkiej... to jednak ogarnia mnie lęk przed, od lat już nową estetyką w sztuce...
Nową estetyką pozbawioną dobrego smaku. Często nakierowaną na prowokację i skandal obyczajowy. Boję się przedrzeźniania sztuki i roli artysty…
I tak czasem myślę że może "Pewien Człowiek" z rodzinnego miasteczka mego Przyjaciela, wiele lat temu,który na swoim podwórzu łączył ze sobą szmaty i dziurawe garnki, zatykał je na drągach, jak na magicznych tykach-był artystą-prekursorem? Może to Jego dzieła szarpane przez wiatr, obdzielane szyderczym śmiechem i gestami politowania były pierwszej próby? Skończył ze swoją ekspresją w zakładzie psychiatrycznym…A we mnie pozostała wątpliwość, którą łatwo można wystroić w teorie i teoryjki na temat szukania w sobie artystycznego niepokoju…
I prawdą jest jak mówi Ela B. z Krakowa bym nie rozpaczał w swym uporczywym poszukiwaniu piękna bo sztuka jest samoweryfikalna...No tak...lecz instalacje i Videa już długo krążą po XXI wieku choć początki ich...hen...gdzieś tam gdzie moja młodość durna...:-))
I przyznam że z utęsknieniem czekam kiedy się wreszcie samozweryfikują...Wierzę w to i ufam , licząc na to że jeszcze uda mi się za mego życia trafić na wystawę porządnych warsztatowo...i pięknych olejnych obrazów...

Coraz częściej...wspomnienia.


Przychodzi taki czas że coś mnie usilnie pcha do porządkowania szuflad. Staram się to czynić tak jakbym miał ostatecznie o nich już całkowicie zapomnieć…W zadumie i ze zdziwieniem czasem przeglądam stare fotografie, próbuję je rozpoznawać, przypominając imiona i nazwiska, ale coraz częściej nie…Bo to może już nawet wtedy, kiedy ktoś przykładając palec do migawki aparatu fotograficznego-był nie rozpoznawalny, nie wędrowałem jego ścieżkami życia, nie zapamiętywałem jego losów i nie notowałem w pamięci niczego oprócz zdawkowych zdań, więc teraz odczuwam jakby obcość i niepokojącą niepewność…
Jakoś tak mnie czas goni…coraz natarczywiej i pyta rozpaczliwie….stawia coraz więcej pytań na które ja przecie nie potrafię znaleźć odpowiedzi…
Patrzę coraz bezradniej jak mijają miesiące i lata…składa to się już w dziesiątki lat dzielących mnie od wydarzeń na które tak uparcie czekałem…niecierpliwiłem się na ich przyjście a które teraz są już coraz dalej za mną…i po których nie pozostał nawet najmniejszy ślad…Ot czasem w kolorze sepii, wyblakła fotografia…
Przewracam stosy pamiątek, fotografii, zapisków…Drobiazgów które miały kiedyś wyraźny znak…wpisywały się w ludzi i zdarzenia …teraz jako bezimienne porażają chłodem i bezużytecznością…czasem już tylko zawierają naiwną wiarę talizmanu…
I czegoś jeszcze pragną….o coś mnie jednak proszą, ja jednak już nie potrafię zrozumieć ich języka, bo przypomina mi czasem dziecięce kwilenie, bliskie i ciepłe choć nie rozpoznane…a czasem są zadrą która uwiera i zawstydza…ponagla by iść dalej i dalej…i nie zatrzymywać się już w tym miejscu…

Ale powracam do tych moich szuflad…i powracać będę bo czekały na mnie ,to wiem na pewno….czekały cierpliwie kiedy obejrzę się wreszcie wstecz…

Moje małe Ojczyzny...trzy.


Przedeptałem z pół świata prawie…Przecudne Manowce po drodze mi było dane, poznawać…i tak naprawdę wcale nie ciągnie mnie już zgiełk Pól Elizejskich i skaliste zawroty głowy- Manhattanu…Chiny może jeszcze…ale to tylko marzenie którego boję się spełnić… Najbardziej jednak tęskno mi do mego Miasteczka i małej garbatej wsi nieopodal… i do miejsc dwóch chyba tylko, co to je już w dorosłym życiu pokochałem...
A tak nawiasem to myślę sobie że są 3 miejsca gdzie mieszkać
chciałbym...Latem nad Wigrami, ot tak w zatoce pod uschniętą sosną, gdzie nieopodal kolonia kormoranów krzykliwa i Orzeł Bielik co to bez niepokoju na mnie spogląda z wysokiej olchy... . Zimą w Pstrążnej w Górach Stołowych gdzie stary cmentarz sprzed kilku wieków historię tej ziemi opowiada , a nad nią góry jak niebo i niebo nad nią… lub obok, w Wójtowicach gdzie urok Skał Błędnych i legendy o zaklętych rycerzach w długie zimowe wieczory…
A jesienno-wczesno-wiosenne dni kiedy szaro i mokro depresjonował bym się w Hajnówce.
O! Tak byłoby chyba dobrze...i niczego mi więcej do szczęścia…

Nadziei mi potrzeba...na szczęście.


Wiesz Duszko?
Ładnie piszesz o szczęściu co to się mnoży jeśli je się z kimś dzieli…
Okudżawa tak mądry przecie…Mistrz słowa...mówił do Agnieszki O. że życzy Jej szczęścia którego nie ma…Ale jak to tak? Ale może jednak jest to szczęście? Co? Jak myślisz? Ale czy jednak wypada nie zgodzić się z Mistrzem?
Bo może jednak jest…Nadziei mi potrzeba...I choć jak mówisz jest tak że nawet skrzydełka opadają najłagodniejszym z Aniołów, to jednak myślę…i mam taką nadzieję serdeczną…że dogonimy to szczęście kiedyś…i wtedy piórka Aniołów na powrót się nastroszą…i znów będzie rajsko…Życzę Ci tego z całego serca…

Żal po Mirku P.-Przyjacielu dzieciństwa...


W minionym 2008 roku, latem, zmarł mój Przyjaciel…Mirek P. Spadło to na mnie jak grom choć tak naprawdę , takiej smutnej wiadomości od dawna przecie się spodziewałem. Czekaliśmy na to z Jerzym-także Przyjacielem z tamtych lat, choć nie mówiliśmy sobie tych słów ,które i tak gdzieś tam usilnie się kołatały w nas…Wiele dobrych wspomnień nas łączyło z Mirkiem…wiele zdarzeń jakże ciepłych i dziecinnych jeszcze. Dobrze że chociaż pozostały wspomnienia…Dobre….To moja mała ojczyzna…i Mirka…łączyła nas i nasze dzieciństwo. To czas który powoduje że już na zawsze będziemy dla siebie bliscy choćbyśmy pozostali sami. To nadzieja też , że może kiedyś się jeszcze spotkamy…I rozmawiać musiałem z kimś dla Mirka bliskim…i tak ciężko…i przypomniały mi się ciepłe i piękne słowa Ks. Bonieckiego, który powiedział żeby nie mówić tym którzy stracili bliskich że czas goi rany…żeby nie mówić im że Oni już nie cierpią…Najlepiej nie mówić nic…Nie należy rozpaczliwie szukać zapomnienia…Bo zapomnienia śmierci nie będzie. Trzeba żyć z tą świadomością własnej śmierci…trzeba zaprzyjaźnić się ze śmiercią, obcując z Tymi którzy przeszli przez jej próg!
I mówił wtedy mądry, dobry Ksiądz… że wszystko jednak przemija…nawet Wiara i Nadzieja. Nie przemija tylko Miłość…Mirku Drogi...Spoczywaj w Pokoju...

O smutku jest rozprawa...:-)


Marysia B. , moja koleżanka z lat dawnych powiedziała mi w liście ,że tyle smutku w tych moich piosenkach i wierszach…i tak w ogóle…że świat wesoły i słoneczny czeka. Może…Ale smutek tak jakoś do mnie lgnie…On jednak bywa pociągający jak mało co innego…Ale przecie nie ja wymyśliłem smutek.To Magda U. wymyśliła smutek :-) Smutne piosenki, smutne wiersze, i nawet obrazy zabarwione nostalgią są zazwyczaj o wiele piękniejsze i bardziej jednak mądrzejsze nawet niż wesołe…Bo jak w wierszu Borowskiego:

”Wiesz myślę coraz częściej że trzeba wrócić...
Może Cię spotkam...a szczęście?
Przecie szczęście to razem się smucić…”

Bo smutek to jest tylko Radość inaczej…
a na przykład w kraju?…Panuje ogólna przecie Radość i Zadowolenie i nikt tego nie podziela…
a wiersz Lechonia?
„ Między nami jest przepaść niezgłębiona
I choćbyśmy wykochać po brzeg dusze chcieli
To wszystko co nas łączy to słowa szalone
A wszystko co jest prawdą na wieki nas dzieli…”
No i co z tego że smutne?
I tak przecie jest, że każda prawie nastolatka wpisuje to jednak nieszczęsne wyznanie do swego sztambucha…a nie jakiś tam tekst z kabaretu Zenka Laskowika…
Pozdrawiam Marysiu!

Zaduszki minione...


Latka lecą...i uczta duchowa z obcowania z Magdą U.
Mówi Ona, że wie że jest starszą panią i należałoby się powoli już pakować a ciągle nie chce się Jej szukać tych walizek, bo chce żyć jakby była młoda i tak by miało być do końca Jej dni…ze wszystkimi tego konsekwencjami…A wyznanie to przecie wszystkim nam bliskie...no może tylko obce jest mojej kochanej Amelce...ale jej to jeszcze wiele obcych jest naszych zmartwień...i dobrze...
Przemijanie...ileż w tym żalu i tęsknot...ileż obaw i nie wiadomo do kogo kierowanych pretensji...Ale na pocieszenie wiem że i tak kiedyś przyjdą Zaduszki...daleko poza wierzejami lata i będzie kolorowo-jesiennie...I bardzo podniośle i cicho...Tego wieczoru, tam przy milionach świec jest może najłatwiej pogodzić się z losem...I wtedy może najłatwiej odnaleźć pocieszenie wszystkim tym którzy stracili kogoś bliskiego. Bo przecie jak pięknie mówi Magda: można także tak powiedzieć- Jaki to wielki cud nad cudy, że mogliśmy na swej drodze spotkać tych jakże niezwykłych i kochanych ludzi, jaki to cud nad cudy że mogliśmy razem z nimi iść choćby chwilę przez to cudowne, niepojęte życie…

czekam na list...


Dziś jakichś tęsknot. znów kolejny dzień ...
I to więc pewnie sprawia że jest cień
na postrzeganiu spraw… które powinny być różowe!
I to być może …
Może to sytuacja wkoło?
Że nie jest różowo?
A może w podświadomości....
Ja mam serce...cukrowe,
a pod nim cukrowego konika...
(i on bryka)_
wyskakuje czasami na drogę
i ma złocone kopytka...
(a droga jak złota nitka)
ciągnie się hen za horyzont..
a koń jak aksamit jest,
jest jak góra duży...
chrapy -chrapliwe...oko się pali...
( i tam w oddali)
No naprawdę...możesz sprawdzić...
wystarczy położyć rękę....
jak nie było kiedyś telefonów, to ludzie listy pisali...
(słali) przez posłańca....
tygodnie mijały...ale jak się czekało...
i komu to przeszkadzało?

Białystok Miastem Bluesa...I Rok 2008-Rokiem Bluesa...


Kocham bluesa…zawsze kochałem. To blues kształtował moją muzyczną wrażliwość…
Pierwsze winylowe płyty, gdzieś z zachodu za niebotyczne kwoty…
A później całonocne zatracenia prawie…
Ten stan, znany Wam…podniecenia , radości i niebywałego uniesienia nawet
kiedy czujemy, że obcujemy z czymś niebywałym i wielkim…
nawet doskonałym!.
Bardzo się cieszę że w Białymstoku dzieje się doroczny Festiwal Jesieni z Bluesem i Zaduszki Bluesowe ...zawsze od lat mam niesamowitą ucztę i radość że mogę w nich
uczestniczyć...Uwielbiałem od początku stawania się: Nalepę i Breakout...Kocham B. B. Kinga...
Raya Charlesa ...
Kiedyś Tadeusz Nalepa był taką dla mnie nie osiągalną mega- gwiazdą...
i zdarzył się cud … zaśpiewaliśmy jednego wieczoru na wielkiej scenie w Suwałkach:
ja swoje ballady...Później On bluesa..
no tak, tak przecież zdarzyć również się może…

Żal po Andrzeju Koziarze...


Kiedyś po tamtej stronie niewielu ich było, tak niewielu przyprawiało o tęsknotę i ból po ich stracie…Dziś już całe zastępy…W minionym roku a przecie niedawno odszedł Andrzej…Tak pięknie prowadził moje koncerty…Tak intensywnie i łapczywie żył...Tak chwytał to życie garściami...Tak pięknie mówił o sztuce...
Jak pisał Jerzy Sz. We wspomnieniu o Nim: nienawidził głupoty. I krupniku. Brzydził się ludźmi śliskimi. Bał się starości i zniedołężnienia. Lubił ludzi, swoją pracę, uwielbiał chodzić do teatru, na wystawy, do kina, dużo czytał, ciągle coś pisał…
Miał tyle pomysłów! Nie wszystkie zrealizował...nie zdążył.
Wiedział, że ma dar pisania. Wielokrotnie wspominał o tym, że może powinien napisać coś większego. Kiedy zachorował, zdał sobie sprawę, że już nie zdąży. Parę razy przymierzał się , ale ciągle mu coś przeszkadzało, ciągle miał inne zajęcia. Może po prostu był za mało systematyczny. Przed śmiercią żałował, że tak się stało, że nie zostawił po sobie żadnej książki.
Kilka dni przed śmiercią jeszcze w szpitalu, gdzie odwiedziłem Go z Iwonną mówił mi o tej swojej nie napisanej książce (choć w skryptach).Wiem że jakby mnie prosił o pomoc. Tam w szpitalnym ogrodzie jakby czekał na moje nadzieje...jakby prosił że powiem że jeszcze zdąży...jeszcze będzie miał czas nie tylko na tę jedną nie napisaną...A więc i pocieszałem go jak potrafiłem ,choć myśl natrętna bolała jak zadra : to śmiertelna choroba...nie da żadnych szans.Wyszedł ze szpitala na chwilę, w dniu mego koncertu poświęconego X rocznicy śmierci Mistrza Bułata...Od Eli wiem że się nawet wybierał.Odszedł od nas kiedy radowaliśmy się pięknym,licznie nawiedzonym przez wielbicieli Mistrza koncertem...Smutny to był dzień.I już na zawsze pozostanie wielka pustka po Nim...
Żegnaj Andrzeju Drogi!.

O wiośnie w środku zimy marzę...


A u mnie toczą się dni ku wiośnie już chyba,w myślach dobrych i nadziejach... choć w środku zimy przecie jestem i taki to jeszcze odległy czas...Przyjdzie ten czas jednak nim się spostrzec zdołam.I choć minie jeszcze wiele zapewne zwątpienia chwil... to przed oczyma pojawi się rozkwitająca łąka i pozwoli nam oderwać się od tej szarości, byle jakości, pozwoli nam pochylić się nad białym kwiatkiem i powędrować w kierunku dobrego szczęścia...A wiosna przecież się czai choć gdzieś jeszcze hen na antypodach pewnie...I wybuchnie...I wiosenne słoneczko omiecie łaskawym wzrokiem ten świat trochę zatęchły od zdań złożonych-kierowanych wtedy do Niej (o które zresztą żartobliwie prosiłem wówczas) i da nam inny czas...może bez zdań w ogóle...bo po co słowa...? I tak może rodzą się nowe dni niosące nie dopowiedzianą nadzieję, dni niczym nie przystrojone w czasie bezbarwnej bylejakości, jakby zdziwione nagłym przyjściem...a jednak bez tego przystrojenia piękne...bo nasze! Marzę o dalekiej wiośnie...