Spotkamy się tam...
Razem iść
Uśmiecham się czytając zdanie Magdy U. że tak naprawdę to my kochamy się w ludziach a nie w płciach. W płciach tylko bardzo w wąskim chociaż z chęcią to przyznam w bardzo przyjemnym zakresie.
Agnieszka Osiecka którą kiedyś ktoś zapytał co bardziej ceni w życiu: miłość czy przyjaźń? Odpowiedziała pięknie:”…Miłość która jest Przyjaźnią”. Może dlatego że my wszyscy tak często mylimy te pojęcia…Może dlatego że jednak ideałem jest ich współistnienie….A przyjaźń?....A zrozumienie i bliskość? To wtedy także gdy uśmiechamy się w tych samych miejscach rozmowy i w tych samych się nie uśmiechamy! Wtedy jest pełnia radości z Przyjaźni…Ale z tą Przyjaźnią tak przecie różnie się toczy. Ja w pełni uznaję za swoje stwierdzenia Andrzeja P. który dzielić by chciał ludzi na dwie kategorie: na tych z którymi chciałoby się iść i na tych którzy niech sobie idą…
Andrzej tak ich dzieli:
oczywiście że w tej ogromnej grupie którzy „ niech idą” jest sporo nawet ludzików do których słowo „niech idą” nie znaczy wcale niech spadają na to przysłowiowe przydrożne drzewo… Bo ich jest dużo…bardzo dużo. Więc ta grupa niech sobie idzie…w znaczeniu gdzie pragnie…gdzie sobie chce…niech idzie swoją drogą…Znaczy to że może się kiedyś jeszcze jak mówi Andrzej spotkamy. Znaczy to: Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. No tak ale jest tu także pewna kategoria tych z którymi nam zupełnie nie po drodze. Oni mają w sobie dosyć rzadką cechę. Jest to niebywale uparcie stosowana poza kompletnej głupoty z żądzą narzucania swego zdania innym….To strasznie nie przyjemna kategoria współtowarzyszy naszej drogi… wszyscy więc idziemy. Czasami nie bardzo wiemy dokąd i po co! Ale idziemy jakby nam się grunt pod nogami palił. Czasami ktoś się odłączy. A to w kierunku jakiejś nadzwyczajnej niby-promocji typu 2 dni szczęścia w cenie jednego…a to po jakiś cukier wpadnie i tam się zatrzyma albo po prostu umrze…Takich na mojej drodze wielu jakoś dziwnie ostatnio. A to oddalenie jak wcześniej mówiłem ,tęsknotę rodzi… i boli jakoś tak uciążliwie…
Tych co to niech na to drzewo, jest co prawda nie tak dużo i zapewne trochę mniej od tych co to niech idą i wesołych…ale jakże oni namolni są i zdecydowani w przekonywaniu wszystkich do swojej jedynej prawdy. A i jeszcze i w przekonywaniu nas do niej troskliwie. Najczęściej idą tak obok nas czyli w grupie tych co to Wesołych…i Szczęśliwego Nowego Roku. I dobrze niech idą… Mniej ich wtedy na tle całej grupy widać
Ale jakże uciążliwą jest sytuacja gdy któryś się dostanie do grupy „ razem iść”… I wtedy pomimo delikatnych naszych uwag ( czasami może zbyt delikatnych) by sobie poszli-oni idą. Czasami potrzeba bardzo długo iść…czasem do rana. Czasami całe niektórych życie.
I co wtedy?
Czasami to jest jak przysłowiowa kropla dziegciu…
Mówimy idźcie sobie…a Oni idą obok. Nic. Tylko idą. Stajemy Oni stają. My przez łąkę-Oni za zakrętem. My przez las oni u skraju. Koszmar. I jeszcze stare dowcipy opowiadają. I dziwią się że nie śmiejemy się wcale…
Stefania Grodzieńska powiedziała kiedyś że jest w takim wieku w którym płeć przyjaciół nie ma żadnego znaczenia. To piękne zdanie odnoszące się do określenia istoty Przyjaźni ale przecie w swej istocie smutne…bo ukazuje przemijalność wszystkiego.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
...jeszcze przysiąść razem, odczuwając bliskość serdeczną...
Życie moje...
I kochać świat…takim jakim jest…To my z niego czasami przecie, tworzymy scenografię horroru…
to my swymi bezsensownymi poczynaniami psujemy wszystko najczęściej…I to nie ma żadnego znaczenia jak ten świat postrzegamy…lub jak chcemy go postrzegać…Naprawdę… !
I żadne szufladki zapomnienia nie mają dla świata żadnego, ale to żadnego znaczenia…On istnieje niezależnie obok nas…jak miliardy lat przed nami…i po nas miliardy…i…to nie są wielkie słowa…a na pewno nie słowa na użytek tego listu…to pewnik…to prawda naga…czy nam to się podoba czy nie!
I dlatego mówię…
że szczęśliwy jestem że dał mi dobry Bóg możliwość postrzegania piękna… że choć spieszę się tak jak i inni… a może czasami bardziej…to potrafię się jednak zatrzymać…i znaleźć w morzu traw: zieloną cztero- listną koniczynkę …lub ważkę w locie nad jeziorem Wigry…widzę też ludzi…dobrych…ale też tych którzy w swoich zmartwieniach nie zawsze dobrzy być potrafią…ale z natury nie są źli…i naprawdę to nie ma znaczenia czy żyją swoje życie tu…w Bielsku Białej czy w Ustrzykach Dolnych…Spotykałem takich samych dokładnie w Kanadzie…na Kubie...w Grecji..w dalekiej Baszkirii i nad Bugiem w Tykocinie…Spotykałem ludzi którzy pierwsze wrażenie o sobie,tworzyli poprzez zły swój los…który odciskał się nawet w ich myślach ale też w stosunku do świata...choć za chwilę, po rozmowie serdecznej, stawali się dobrzy…tacy są też ludzie kresów…z natury...tu są złe drogi…ale piękne dusze…tu nie można wbić łopaty w ziemię pod jakiekolwiek działania rozwoju …bo zaczyna się wcale nie śpiewny chór ekologów że …wara…że nigdy nie pozwolą…i t.d……Tu jak w żadnym innym miejscu jest 8 parków narodowych…i to wszystko warunkuje nasze poczynania…tu właśnie przez 50 ostatnich lat była 50 kilometrowa strefa zakazu rozwoju nakazana przez wielkiego brata ze wschodu…i długo będziemy się z tych kolan powoli podnosić…
…Ja jestem szczęśliwy że mogę widzieć to czego nie zauważają inni…i nie dlatego że myślę że mądrzejszy jestem lub bardziej spostrzegawczy….
Dlatego… że ja kocham ludzi…że potrafię im wybaczać…że wiem że Zbyszek W. z Nowego Yorku… i mój kolega Kobe z Angoli, Marcel z Texasu …albo Wołodia z Władywostoku (także mój przyjaciel ) śmieją się z tych samych dowcipów… i płakać potrafią po stracie bliskiej im osoby…i że kochają swoją matkę…i że chcieliby by ich rodzinny dom zawsze stał w tym miejscu gdzie go zbudowano…
dlatego jeśli chcemy z kimś rozmawiać...i naprawdę nauczyć się go cenić zechcemy…to nie poklepujmy go po ramieniu pretensjonalnie…unikając jego wzroku… … odchodząc pośpiesznie…do swoich niby-spraw! …Tego się uczę ja…i zaczyna mi to ku memu całkiem radosnemu zdziwieniu powoli wychodzić…Wam też tego życzę…Z całego serca…Anatol
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Myśli z dobrego dzieciństwa...
To takie piękne czasy...
Jakoś tak zawsze w połowie roku ( pewnie ma to związek z rozleniwieniem wiosenno-letnim, i większą porcją czasu na przemyślenia wszelakie)... teraz także z ostrzeżenia serca wynikające...przychodzi czas zadumy i coraz częstszych powrotów w dawne lata dzieciństwa i młodości minione...bo to i sam ze sobą częściej bywam z wyboru... dłużej...a i zrywać się z łóżka nie muszę natychmiast.... jest u mnie czas tęsknot , marzeń i coraz głębiej ... sięgania pamięcią do minionych lat…że to wcale nie potrzebne ?...Może.. ale tak jest...
Zadzwonił do mnie mój Przyjaciel z dzieciństwa...Jerzy.. (z licealnej klasy Przyjaciel...i z podwórka...z podstawówki) …
Mieszka gdzieś pod Kutnem...jest lekarzem wiejskim... taki tamtejszy Judym.
Przechodziliśmy ścieżki Puszczańskie pod Hajnówką wszerz i wzdłuż i ...nawet drzewa niektóre pamiętam...
Puszczański polany były miejscami potyczek :Jungingena i Księcia Witolda...To takie piękne czasy.
On tęsknotą swoją obudził moje tęsknoty.
Prosi mnie o wyjazd na kilka dni do Hajnówki … by powrócić tam choć na parę chwil... Do czasu którego przecie już nie ma...!
Ale On tak tego pragnie…
I wczoraj jakby żywcem utkany z zapisków Jana L. miałem czarodziejski sen: na tych wielkich przestrzeniach, jakby zbliżającą się nie uniknienie, wiosną czarodziejską sprawionych- jawiły się kwiaty...Złociste mlecze tkały dywan ciepłych podmuchów, radosnego dziecięcego śmiechu, który przerwał wór i wody życiowe rozpłynęły się szerokimi strumieniami, zajaśniał świat obmyty z zimowych szaro-burych smutków i sposobiący się na przejście w inną krainę...weselszą...barwną i ciepłą...
Ale jednocześnie miałem odczucie widza...tak jakbym z boku obserwował stawanie się wspomnienia, które jak film z wolna przetaczało krajobrazy nie pozwalając mi w nich być...
Bo miałem jednocześnie odczucie że wędruję razem i obok z obrazami dzieciństwa…i że to wędrowanie przenosi mnie gdzieś w imaginowane krajobrazy, tak dalekie, że stawały się nie prawdziwe...Wołałem żeby odnaleźć tamto echo, bawiłem się jego odbiciem które odbite od hajnowskich i puszczańskich drzew powraca tamte jakoby …a jednak już wydoroślałe...
I zrozumiałem ... i wiem to już na pewno...że w dzieciństwie nie rozumieliśmy miejsc które nas otaczały....Były tak oczywiste jak wszystko …jak niebo… jak słońce i jak deszcz...Jak nasze codzienne wstawanie...jak wszystko co niósł każdy kolejny dzień. My dzieci małego miasteczka tęskniliśmy do dalekich miast które na horyzoncie stawały się miejscem do którego podążać miało każde z nas…Ja trafiłem do Wrocławia…Warszawy…
W dziecięcych przebywaniach… tam…nie rozumiałem całego dobra które niósł tamten świat... do którego po latach, kiedy już poznałem wiele zawiłości życia tak mi bardzo tęskno...Teraz naprawdę, ulice i place…dzielnice murowane i wieczny zgiełk który ten świat niesie , stają mi się nie miłe i odwracają się od mych pogodnych myśli...
Bliskie stają mi się wąskie uliczki małego mojego rodzinnego miasteczka...Jawi mi się ono jako koniec złego świata i początek dobrego…Tam jest zapewne taka mała tabliczka przy drodze… RAJ... I tam są nadal małe podwórka i warzywniki skąpane w słońcu...ławeczki pod gruszą i jabłonią gdzie tak smakowały zrywane prosto z krzaka pachnące pomidory...Więc teraz w snach i w półśnie sennym błądzę i nasłuchuję , czy jeszcze tam gdzieś dźwięczy nasz radosny , dziecięcy śmiech wolny od wszelkich trosk który dorosły czas niesie...
Bo to jednak chyba czas wspominania już powoli idzie moi Przyjaciele...
Powoli acz nieubłaganie... Ale przecie będzie dobrze …! Szczęścia i kolorów na dalszy czas lata życzę…
Przychodzą nieśmiało ze swoich brzegów milczenia pełnych...
Tak bym chciał dziś jeszcze nad Wigry…do tej zaczarowanej krainy jak baśń pięknej pojechać…tam uciekam…tam czas się zatrzymał…a tu ciągle mnie goni i rozpaczliwe pytania zadaje, stawia ich coraz więcej, i więcej a ja nie potrafię na nie znaleźć odpowiedzi często…
Patrzę coraz bezradniej, jak mijają miesiące i lata, już dziesiątki lat od tych pięknych wydarzeń co to tam gdzieś zostały, tak na nie czekałem, a teraz nie pozostał po nich nawet ślad…Dlatego tu mnie gna bo w tej ciszy znajduję prawdziwie ukojenie…To Piękno trwa…nie zdradza…i zawsze nagradza cierpliwie. A wieczorem po spokojnym dniu,
Zasłuchany w ciszę zatoki…często już sam ( bo tego pragnę), czekam jak na granicy zmierzchu przychodzą chwile, może coraz częściej niż dawniej, że daje o sobie znać szczególna tęsknota…I tu z zacienionych kątów oświetlonych skąpo blaskiem migocącym świecy w słoiku wychodzą, ożywają zamarłe w ciągu dnia opowieści…łasić się zaczynają odrzucane albo zapominane tematy, na które dniem nie ma czasu i ochoty…Zlatują się na powrót zdania zapomniane, przychodzą najbliżsi Ci których już dawno nie ma…
Przychodzą nieśmiało ze swoich brzegów milczenia pełnych…
Ze światów milczenia pełnych...
Stamtąd przychodzi zmrok...
...z brzegów milczenia...Waldusiowi W.
Walduś Wróblewski. Muzyk. Kompozytor. Przyjaciel
Jeszcze trochę i kolejna rocznica śmierci Waldusia. Bardzo bliski duchowo… Przyjaciel…Jakby brat młodszy. Powracają we wspomnieniach nasze wspólne muzyczne fascynacje…Madonny Polskie…Jesienin…Nie zrealizowane wspólnie projekty a tak z uporem i konsekwencją realizowane przez Niego zamysły. Poznał nas teatr. Najpierw Wrocławski Kalambur a później już, Misterium” ...Miliony słów i zdarzeń. Beczka wódki i beczka soli... Rozmowy do rana i sen przypadkowy ot tak gdzie nas zaniosło. A potem wszystko od nowa...tak! „Od nowa”, bo nic starego nam nie bywało przeżywać...Coś nas gnało i gnało... „i do szczęścia brakowało przyjaciół i wina gdy świat się za oknem kończył tam gdzie się zaczynał. Ech złudzenia jak na skrzydłach prosto w jutro niosły...chcieliśmy za wszelką cenę wkroczyć w świat dorosły...Dzisiaj tylko sny zostały. Ale kto je kupi?...Jak przysłowie powracają: młody to i głupi” .
Walduś na moim weselu ...
...Jeszcze niedawno realizował Ofiarę Wilgefortis w Teatrze Wierszalin u Piotrka Tomaszuka...Tam go odnalazłem po latach. Napisał muzyki do filmów Jana Jakuba Kolskiego. Dziesiątki spektakli w większości teatrów w Posce…Wspaniały Zespół akordeonistów o zasięgu światowym…Niedokończona Opera… Później robili z Ewą Maleszą „ Pana Huczka” w Teatrze Lalek. Wpadł na mój koncert w „Spodkach” a potem do bladego świtu u mnie w domu gaworzyliśmy jak by tu reaktywować Madonny Polskie...Pojechał. Umówiliśmy się na premierę…Zadzwonił że nie wyśle mi muzyki do Jesienina bo lepiej będzie jak przywiezie ją na premierę P. Huczka....I za kilka dni telefon. Ewa szlochając w słuchawkę powiedziała że Waldka już nie ma. Koniec. Premiera była bez Waldka. Do dziś ze smutkiem mijam plakaty w mieście zapraszające na „Huczka” gdzie na dole w tekście :muzyka -W. Wróblewski napisane czarnym drukiem....Tyle wspomnień....
Byłem w czarodziejskiej Krainie...
Wiesz Moja Droga?
Już rok jak byłem w czarodziejskiej krainie.Czas tak szybko…lecz pamiętam. To Prawda...Czarodziejskiej! Kotlina Kłodzka… To jest czarodziejska kraina. Kraina piękna jak baśń… Mało zaludnione wsie... osady właściwie .....zamieszkałe w części przez przybyszów ze wschodu...Z Tarnopola, Stanisławowa, ze Lwowa i innych połaci dawnej Rzeczypospolitej...Szli na zachód osadnicy ...i urzekło ich piękno tej surowej ziemi. Wzgórza, pagórki łagodne i przełęcze gdzie aż w głowie się kręci....I strumyki szmerliwe, gadające od tysiącleci że z głębi Ziemi one, że czyste i trawa wokół nich zielona na wieki. A lipami porosłe pagórki za wsią każdą, z lekka w oddali, pochylone ze starości kościółki tulą...czasami maleńkie jakby skrzatom strojone były...
Tam omszałe stare protestanckie krzyże zaświadczają o przeszłych gospodarzach tej ziemi...Napisy niemieckie, gotykiem, ale nazwiska czeskie?...a może łużyckie jakoweś? Obok już polskie po 45 roku i wszystkie od tej daty pierwsze....nazwiska jakże śpiewne i wschodnie...razem zostali w tej ziemi...szczęśliwi zapewne....bo ta kraina to Raj...
Wspomnienie dzieciństwa ciepłe...
Pojadę tam...tak mi tego brak!
Jakoś tak zawsze w połowie roku ( pewnie ma to związek z rozleniwieniem wiosenno-letnim, i większą porcją czasu na przemyślenia wszelakie)... teraz także z ostrzeżenia serca wynikające...przychodzi czas zadumy i coraz częstszych powrotów w dawne lata dzieciństwa i młodości minione...bo to i sam ze sobą częściej bywam z wyboru... dłużej...a i zrywać się z łóżka nie muszę natychmiast.... jest u mnie czas tęsknot , marzeń i coraz głębiej ... sięgania pamięcią do minionych lat…że to wcale nie potrzebne ?...Może.. ale tak jest...
Zadzwonił do mnie mój Przyjaciel z dzieciństwa...Jerzy.. (z licealnej klasy Przyjaciel...i z podwórka...z podstawówki) …
Mieszka gdzieś pod Kutnem...jest lekarzem wiejskim... taki tamtejszy Judym.
Przechodziliśmy ścieżki Puszczańskie pod Hajnówką wszerz i wzdłuż i ...nawet drzewa niektóre pamiętam...
Puszczański polany były miejscami potyczek :Jungingena i Księcia Witolda...To takie piękne czasy.
On tęsknotą swoją obudził moje tęsknoty.
Prosi mnie o wyjazd na kilka dni do Hajnówki … by powrócić tam choć na parę chwil... Do czasu którego przecie już nie ma...!
Ale On tak tego pragnie…
I wczoraj jakby żywcem utkany z zapisków Jana L. miałem czarodziejski sen: na tych wielkich przestrzeniach, jakby zbliżającą się nieuniknienie, wiosną czarodziejską sprawionych- jawiły się kwiaty...
Złociste mlecze tkały dywan ciepłych podmuchów, radosnego dziecięcego śmiechu, który przerwał wór i wody życiowe rozpłynęły się szerokimi strumieniami, zajaśniał świat obmyty z zimowych szaro-burych smutków i sposobiący się na przejście w inną krainę...weselszą...barwną i ciepłą...
Ale jednocześnie miałem odczucie widza...tak jakbym z boku obserwował stawanie się wspomnienia, które jak film z wolna przetaczało krajobrazy nie pozwalając mi w nich być...
Bo miałem jednocześnie odczucie że wędruję razem i obok z obrazami dzieciństwa…i że to wędrowanie przenosi mnie gdzieś w imaginowane krajobrazy, tak dalekie, że stawały się nie prawdziwe...Wołałem żeby odnaleźć tamto echo, bawiłem się jego odbiciem które odbite od hajnowskich i puszczańskich drzew powraca tamte jakoby …a jednak już wydoroślałe...
I zrozumiałem ... i wiem to już na pewno...że w dzieciństwie nie rozumieliśmy miejsc które nas otaczały....Były tak oczywiste jak wszystko …jak niebo… jak słońce i jak deszcz...Jak nasze codzienne wstawanie...jak wszystko co niósł każdy kolejny dzień. My dzieci małego miasteczka tęskniliśmy do dalekich miast które na horyzoncie stawały się miejscem do którego podążać miało każde z nas…Ja trafiłem do Wrocławia…Warszawy…
W dziecięcych przebywaniach…nie rozumiałem całego dobra które niósł tamten świat... do którego po latach, kiedy już poznałem wiele zawiłości życia tak mi bardzo tęskno...Teraz naprawdę, ulice i place…dzielnice murowane i wieczny zgiełk który ten świat niesie , stają mi się nie miłe i odwracają się od mych pogodnych myśli...
Bliskie stają mi się wąskie uliczki małego mojego rodzinnego miasteczka...Jawi mi się ono jako koniec złego świata i początek dobrego…Tam jest zapewne taka mała tabliczka przy drodze… RAJ... I tam są nadal małe podwórka i warzywniki skąpane w słońcu...ławeczki pod gruszą i jabłonią gdzie tak smakowały zrywane prosto z krzaka pachnące pomidory...Więc teraz w snach i w półśnie sennym błądzę i nasłuchuję , czy jeszcze tam gdzieś dźwięczy nasz radosny , dziecięcy śmiech wolny od wszelkich trosk który dorosły czas niesie...
Bo to jednak chyba czas wspominania już powoli idzie moi Przyjaciele...
Powoli acz nieubłaganie... Ale przecie będzie dobrze …! Szczęścia i kolorów na dalszy czas lata życzę…
wtorek, 23 grudnia 2008
Urok dobrych życzeń...
I jedno z najcieplejszych życzeń jakie kiedykolwiek usłyszałem...jedno z mi najbliższych. Oddających istotę rzeczy...: "I życzę Ci jeszcze abyś otoczony był Przyjaciółmi... ludźmi którzy potrafią darzyć Cię miłością- nie odbierając i nie pozbawiając samotności..."
Dojrzałości smak...słodki?
Błąkam się wśród resztek nie tylko mojego życia.
Fastryguję z nich wspomnienia, ceruję wyblakłe aż do niepamięci obrazy,
przemierzam raz jeszcze dzieciństwo i minione lata młodości,
jakby szukając recepty na dalszą resztę życia…
Bo czyż jednak w napotkanych śladach minionych wędrowań
nie odnajdujemy zapomnianych wzruszeń i radości które przyćmione przez czas ,
dotknięte na powrót odżywają i jaśnieją barwą jakże jasną i ciepłą…
Czy przypadkowa łza, która pojawi się na chwilę,
musi oznaczać tylko słabość i bezradność?
Bo przecie możemy być silniejsi tymi wspomnieniami
i co najlepsze z przeszłości mieć obok
by nie popełniać znów tych samych błędów i przykrości z nimi związanych…
Tak! Dojrzałość także ma swoje wartości…i mądrości przecie!
Chyba?......:-)
Zaduszki ...tak mi bliskie.
Jesienne,Zaduszkowe,listopadowe wędrowanie…Kręte drogi wschodnich stron mojej Małej Ojczyzny…i tej większej troszkę…Pośród już czerniejących pól, choć drzewa jeszcze tak kolorowe i nostalgicznie radosne…Wędrowanie w poszukiwaniu pamięci bliskich którzy odeszli na wieczną wędrówkę gdzieś tam pośród zawieruszonych nadziei.
Wędrowanie w sobie tylko znanym poszukiwaniu utraconych bliskości, w poszukiwaniu gdzieś tam zawieszonego w minionej przestrzeni ciepła serdeczności bliskiej…w poszukiwaniu utraconych już złudzeń, niedośnionych snów, nie napisanych wierszy o tej jakże bolesnej a jednak ciepłej tęsknocie…
I miałem takie odczucie na małym wiejskim cmentarzu gdzieś na granicy dróg wszelkich i cywilizacji chyba, że to wędrowanie może być także dobrym oczekiwaniem na łaskę przebudzenia, na łaskę ujrzenia co nie zawsze widzialne jest…
Pośród zachłystujących się złorzeczeniem głośników, łam gazet ociekających smakowitym złem i sensacją!
Wystarczy zatrzymać się w biegu choćby na chwilę…wyciszyć to zabieganie i powrócić tam, do krainy dobrych myśli gdzie pory roku będą równocześnie …jak Marek Grechuta śpiewał…
Dobrych dni Wam życzę Drodzy Przyjaciele moi…
Dla tępego-wszystko za ostre...
Dla tępego- wszystko jest jednak za ostre…
Ideą pozytywną, miarą wartości i oceny jest umiejętność bycia sobą…
Staram się tak postępować i być tak postrzegany.Według kryterium tego.Ale nie tylko ja przecie...
To Cel i Droga…
A jednak czasami myślę że bycie sobą jest właściwie niemożliwe…
Bo Prawda jest przecie Prawdą tylko w danej chwili...
może długiej ale tylko chwili.
Warunkuje ją czynników wiele…
Moralność, Religia, Filozofia…ba… Poezja nawet…
Za jakiś czas Prawda może przestać być Prawdą…
A to- jacy jesteśmy, jakim jest nasz wizerunek…
zależy wyłącznie od ludzi nas otaczających …
My tylko częściowo mamy na to wpływ.
Ale warto choćby częściowo… jeśli jeszcze nam na tym w jakimś stopniu zależy…
A tak często różnimy się między sobą…
tak wiele nas złości w bliźnich naszych…
Tak trudno przyjąć do wiadomości ich własne różne od naszych przemyślenia…
opinie…i widzenie świata. I tak czasem bywa że złościmy się nie akceptując ich inności…
A przecież to nic innego jak inteligencja, jak nasza wiedza ogólna,
pozwala nam wyobrazić sobie, że ktoś inny może mieć zupełnie inne poglądy niż poglądy nasze…
I możemy się z nimi nie zgadzać, ale mimo to musimy nauczyć się uznawać
że jest On także przyzwoitym człowiekiem.
Uczyć się musimy świata…wiedzieć że wszystko jest jednak wielce skomplikowane…
że każdy ma zdanie na temat spraw które oceniamy i także ma do tego niezbywalne prawo…
Bo im mniej światli jesteśmy, tym podatniejsi na zagrożenia populizmu…
I tamę temu złu postawić mogą tylko Ci,
którzy wiedzą że wszystko jest bardzo skomplikowane ,
a nie Ci, którzy znając się jedynie na swoich ideach sądzą że życie duchowe ale i publiczne…
jest tak proste jak rynek warzywny i tak nieskomplikowane jak uprawa ogródka…
niedziela, 21 grudnia 2008
Polska złota jesień...
Dzień Nauczyciela...Edukacji?
Minął Dzień Nauczyciela…
To Wielki dzień , choć ostatnimi laty nie czczony już tak jak czczony był kiedyś. I to zapewne dobrze w pewnym sensie, bo wymuszoność pewnych gestów nie była wówczas najszczersza…Każdy z nas czci swoich nauczycieli. Czcić w każdym bądź razie powinien. Bo to Oni są w pewnej mierze konstruktorami naszych dusz…To Oni budują w znoju nasze dojrzałe postrzeganie świata .Oni ciężką pracą, często bez satysfakcji rychłych zapłat pragną czynić z nas mądrych i uczciwych ludzi…I choć zawód ten ulega degradowaniu poprzez wiele czynników…i choć nie zawsze idą do zawodu tego ci co powinni się tam znaleźć, to jednak winniśmy im cześć…Bo przecie, co jakiś czas pojawiają się wśród milionów ludzie z pasją…wrażliwi, subtelni i czuli- na wszechświat… Oni widzą, oni słyszą, oni czują, oni wiedzą to, czego my nie jesteśmy w stanie. Do nich odzywa się potężnym głosem ziemia i niebo, woda i las, zwierzę i dusza drugiego człowieka…Do nich mówi historia i przyszłość, stary zwyczaj i nowy dzień…Do nich woła wszystko dookoła...Na szczęście są wśród nas…I powinniśmy im być bardzo wdzięczni: Im- naszym nauczycielom…Niektórzy z nich mają jeszcze chęć, czas, siły i talent by nam te głosy świata przekazać. I wiele cierpienia i siły w sobie, by się tym bogactwem wszechświata z nami podzielić…Wdzięczni im za to na Wasze ręce Koleżanki i Koledzy, drodzy Przyjaciele którzy tu jesteście a dziś obchodzicie swoje święto, przyjmijcie mój niski pokorny ukłon…
------------------------------------------------------
Ile do szczęścia?
------------------------------------------------------------------------------
Miłość i przyjaźń...na wyciągnięcie ręki...
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Życie moje-moja misja...
A co z moją misją?...Jeszcze...:-)
--------------------------------------------------------------------------------------------
Andrzejowi P. nisko się pokłonić pragnę...
---------------------------------------------------------------------------------
Wspomnień pora?
O Anatolu W. i Ryszardzie K. wspomnienia serdeczne...
To już dwa lata jak nie ma Anatola W. ... mówił przy spotkaniu ze mną i Tolkiem L., że jeżeli w jednym miejscu i w tym samym czasie spotka się ze sobą trzech Anatoli, to rzecz się ma na pewno w Salonikach lub w Białymstoku… Tak ciepło i szczerze gratulował mi moich wspomnień na antenie Radia Racja, prowadzonych przez Gienka Szemieta- uciekiniera od Łukaszenkowskiego reżimu. …Przed śmiercią zażyczył sobie, by mógł spocząć na małym wiejskim cmentarzu w swojej rodzinnej wsi… gdzieś tam na bocznej trasie z Lublina do Hajnówki. I tak się stało...Zajeżdżam tam czasami jeśli mi po drodze lub czasem z niej zbaczając...I teraz wiem skąd to piękne marzenie ostatnich jego dni. Tam jest Raj. Tam cicho i spokojnie jak nigdzie, tam śpiew ptaków i w dali mała pogarbiona wieś pogranicza… Ławeczka i chwila oddechu... Tolku, skąd wiedziałeś że to nam wędrowcom to miejsce naznaczasz? Tak nam jest dobrze tam przysiąść… Ryszard K. Znany białostocki grafik i scenograf... Rysio. Przyjaciel. Ciepły i dobry. Zawsze z potrzebnym słowem i radą…W Teatrze Dramatycznym wiele rozmów o wszystkim. Razem pracowaliśmy nad wieloma spektaklami . Kilka lat już po tamtej stronie. …Ale jednak choć smutno to z biegiem lat spokojniej…Bez strachu, bez niepokojów doskwierających jak zadra…Dziwnie przychodzi z biegiem lat uspokojenie…świadomość nieuchronności? Może? A może zmęczenie i większe chyba z roku na rok przybliżanie się do Stwórcy…Może? Dzisiaj już jest po trosze tak jak u Andrzeja P. … że jeśli brak mi kogoś, to także nie próbuję sobie tłumaczyć, że nie ma go bo umarł (jedynie)… Wiem że go nie ma i nie będzie już nigdy. I rzeczywiście nie staram się usilnie przypomnieć sobie jak wyglądał...jak mówił, gdzie mieszkał i jak się ubierał....Tak się staram dostać w jego pobliże...Tak bardzo bym chciał posiedzieć z nim w jego ogrodzie i pomilczeć przez chwilę choćby. A może jak Sztaudynger prześmiewczo: śmierci nie ma…jest tylko przed nią trema?! ------------------------
sobota, 20 grudnia 2008
Idą Święta...
Idą Święta…Już dzwoneczki srebrne dzwonią gdzieś w oddali. Jeszcze cicho, ale wiem że bliżej będą i bliżej…A pamięć przywodzi coraz częściej tamte obrazki z dzieciństwa które pojawiać się zaczynają w mrokliwe grudniowe wieczory już od lat wielu…coraz częściej i wyraziściej…A tu coraz więcej światełek ściele się pośród uliczek miasta. Okna w uliczkach jakoś tak w kiczowatej nie estetycznej zgoła oprawie przekazują strojne w świecidełka choinki…a w potężnych sklepach pośród potężnego tłumu coraz skoczniej rozbrzmiewają kolędy wciśnięte ot tak pomiędzy kilogram cebuli i półkę komputerowych gadżetów. I nie ma już świętego Mikołaja i Anioła tylko rzesze dorabiającej młodzieży natarczywie zaczepiają by datek jakowyś w im tylko znanym celu ofiarować. A był kiedyś sztuczny jak choinka ostatnich lat Dziadek Mróz…i poszedł sobie lecz nie ma pustki i w baśni i w legendzie…pojawił się inny, zamerykanizowany rubaszny z lekka choć przystojny niby Mikołaj ale jakoś tak nie święty…bardziej podobny chyba do Dziadka choć z pod kilogramów waty oczy jakby młodzieńcze się szklą…
W deszczu niestety coraz częściej czasem tylko zmieszanym ze śniegiem brniemy poprzez wielkie parkingi uginając się pod naręczem plastikowych toreb , nie pamiętając nawet już co przed chwilą wybraliśmy spośród sterty bliźniaczo podobnych rzeczy…Ale czy kiedyś o nich mogliśmy nawet choćby pomarzyć?
I wszędobylskie sączące się zewsząd kolędy…czy chcemy ich słuchać czy nie… Ale w pamięci odżywają tamte, sprzed wielu lat Święta Bożego Narodzenia. Przychodzą zza zasłony lat Wigilie tamte. Pachnie jakoś tak ciepło bardzo i mile zielone naturalne drzewko, co to je dwa dni wcześniej z Tatą przynieśliśmy z lasu…Ogromne było szczytem swym powały sięgające… ze złotym czubem opartym o belkę sufitu, jakieś takie dostojne i szacowne nawet…Ale przecie takie ludzkie i bliskie…Pierniczki pośród gałęzi ,cukierki takie jakieś znajome lecz w innych papierkach szeleszczą jakby zapraszając by je zdjąć choć dopiero co powieszone…a przecie nie można tak…one jeszcze do Trzech Króli będą…a potem …może Mama pozwoli…czasami znikały te cukierki już pierwszego dnia by potem inni co także skosztować chcieli tego cudu znajdowali zawinięte w papierki szyszki lub kawałki bibuły…Ciepłe Święta także przez papierowe aniołki co to jeszcze Babcia…Ciepłe poprzez włos anielski, piękny srebrzysty co to tak często potrafił się przytulać do ogników naturalnych świeczek mrugających pośród zielonych gałązek…I miś znaleziony pod choinką i skakanka. I wózek co to Tato wystrugał w skrytości w tym właśnie celu…to pół wieku ponad ale jakże pamiętam ten wózek drewniany…jakąż że radość mi przyniósł…
I jakoś tak jest że próbuję połączyć te czasy…Dawny i obecny. Ten czas nasz -oszalały w ilościach produktów z marketowych wystaw i tamten miniony z kolejek siermiężnych i pomarańczy na sztuki, których zapach po dziś dzień pamiętam…I babka pieczona przez Mamę w naszym chlebowym piecu który rozgrzewał się tylko w te kilka dni roku … Pamiętam…
Czegoś mi brakuje w tej rozpasanej, bogatej trochę mi obcej świątecznej aurze…Gubię się w możliwości wyboru świątecznego upominku i w nazwach owoców których nigdy w życiu nie widziałem choć ponoć bywały w świecie jestem…
I kartki jakieś inne choć takie kolorowe i przednie…może przez ten maleńki napis na odwrocie Made in China? A może co innego?…
I mam w pamięci miejsce strudzonemu wędrowcy które tak naturalnie czekało i nie było w tym ani krzty strachu że może naprawdę przyjdzie…Pierwsza Gwiazda na niebie rozpalała grudniowe niebo tak naturalnie i niosła w sobie od serca płynący śpiew kolęd…
I zdawało się że otwierały się drogi i prowadziły do gościnnych domów otwartych i przecie takich przyjaznych i dobrych…
I czegoś mi jednak brakuje choć tak mami nowy ład, tak jasno kuszą kolorowe wszędzie światła …i kolędy śpiewane coraz częściej w obcym języku. Wydaje się tak jakby Chrystus urodził się obok w innej dzielnicy a nie tam gdzie głoszono w Słowie…i wydaje mi się że Gwiazda Betlejemska pomyliła drogę i zamiast niej zawisła nad nami neonowa podróbka którą ktoś odkurzył biorąc z półki marketu obok…Królowie mkną w szybkim BMW roziskrzoną autostradą i wcale nie darzą z taką ochotą Mirrą i Złotem…tombakiem raczej i pierniczkiem z konserwantami zawiniętym w pazłotko…
I czegoś mi jednak brakuje….
A przecie chyba huczniej świętowało się święto, odkładało się w pokładach pamięci na lata, takie dobre takie bliskie takie rodzinne i nasze. A potem długo jeszcze wspomnienia i smak który pozostał do dziś…I były życzenia by chleb łamany przy wigilijnym stole nigdy nie podzielił, by na te dni choćby umilkły wszystkie spory, kłótnie i waśnie…By Radość królowała w nas i dobro.
I tak sobie marzę w ten dobry czas, że może rozpoznamy twarz prawdziwego Anioła i drzwi naszych domów zostaną na oścież otwarte…może zapłonie w nas światełko Betlejem i pozostaniemy dobrzy nie tylko na te dni…
Tego Wam wszystkim życzę Kochani Przyjaciele moi…20.XII.2008 r..